Odeszli... [*]
Moderators: Public Relations Department, Players Department
-
- Posts: 1536
- Joined: Fri Mar 10, 2006 7:58 am
- Location: Wonderland
Re: Odeszli... [*]
Wszystko w porządku? Usunąłeś w takim niefortunnym momencie.
Lepiej jeśli sam opiszesz postacie.
A jeszcze jedna osoba nacisnęła krzyżyk, ale to ktoś z nowszych graczy.
Lepiej jeśli sam opiszesz postacie.
A jeszcze jedna osoba nacisnęła krzyżyk, ale to ktoś z nowszych graczy.
Najlepsze forum ezoteryczne na świecie.
-
- Posts: 24
- Joined: Wed Nov 29, 2006 7:29 am
Re: Odeszli... [*]
Sasza wrote:Wszystko w porządku? Usunąłeś w takim niefortunnym momencie.
Lepiej jeśli sam opiszesz postacie.
No cóż.. Nigdy nie ma dobrej pory na umieranie…

Generalnie - odeszło jednocześnie kilkanaścioro staruszków. Olbrzymia większość była podróżnikami całe życie lub przynajmniej jego część. Sporo grupa opłynęła świat i to po kilka razy. Niestety - większość straciła cel w życiu i gdzieś wegetowała w różnych dziurach. Na pozostałych kilku, niestety zaczęło mi w pewnych kluczowych momentach brakować czasu na całodobowe ich pilnowanie.
Wspomnę tylko kilka najważniejszych postaci. Część na razie przemilczę, bo nie chciałbym, by odbył się jakiś “wyścig” po pozostawiony majątek.
Rapsodia - Urodzona w Grodzie Wschodnim na Eerlan. Zbudowała sobie slupa i wyruszyła w podróż dookoła Bojrad. Na kilkadziesiąt lat osiadła w Sewilli stając się dobrym duchem tego miasta. Hasło - “Sewilla - ostatnie przyjazne miejsce” było jej pomysłu . W tamtych czasach bardzo modne były wyprawy wokół Bojrad i rzeczywiście Sewilla była ostatnim przyjaznym miejscem dla żeglarzy - następnym przystankiem było już miasto Zamordków. Niestety później to hasło zaczęło się obracać przeciwko miastu. Pojawiło się kilkoro cwaniaków, którzy wykorzystując liberalne zasady zaczęło przez różnego rodzaju agresję słowną psuć atmosferę. Nie mogąc pogodzić się z bezczynnością ciągle śpiącego zarządcy Rapsodia z kilkoma osobami wyprowadza się do Wilczych Wzgórz. Udaje im się tam zbudować nowe miasto i stworzyć prawdziwe wilcze stado. Niestety - w ostatnich czasach, niektóre starsze wilczyce zaczęły się wykruszać…..Gabi - przepraszam.

Jutrzenka- Na pewno znacznie mniej znana. Urodziła się w samym środku Aldurei. Spotkało się dwóch wędrowców. No i wystarczyło, by spadła z nieba. Wędrowcy się ulotnili, a ona nie wiedziała nawet, w którą stronę się skierować. Wybrała źle i błąkała się przez ponad dziesięć lat. Całe szczęście, że nie było jeszcze wtedy na Aldurei zwierząt! Potem jak zwykle u moich postaci - jeden statek, potem większy i jeszcze większy. Opłynęła parę razy świat i potem w zupełnie pustym miejscu założyła miasto - Jutrznię. Potem dołączyło jeszcze kilku żeglarzy i powstało “pełnowymiarowe” miasto. Niestety klimat budowniczym nie służył i ostatnie lata Jutrzenka spędziła w ciszy wychowując jedynie ciągle spadających z nieba i rozgoryczonych nietrafioną lokalizacją nowych. Mam nadzieję, że pewna osoba przejmie pałeczkę..
Nadia Cre - Najmłodsza z moich postaci, choć już też pod dziewięćdziesiątkę. Z założenia miała siedzieć w jednym miejscu, ale wyszło jak zwykle. Na wyspie V.. nie miała z kim gadać, to zbudowała sobie łódeczkę. Popłynęła na Bojrad i tam gdzieś znalazła opuszczonego slupa “Koniec świata”. Ta nazwa natchnęła ją myślą, by popłynąć gdzieś na koniec świata. A że akurat nie lubiła morskich podróży, przed wyruszeniem popracowała sporo, by mieć na części do samochodu i jeździć po bezdrożach. Na początku nie myślała o kreśleniu map - zwłaszcza, że kilka osób wtedy tam to robiło. Ale jakoś tak wyszło.. A jak odkryła pierwsze jezioro, to jedynym sposobem, by to rozpropagować, było narysowanie mapy. I tak już zostało.. Zmarła na serce gdzieś na pustkowiach. Zabrała do grobu niedokończoną wersję mapy - dwukrotnie większą niż ogólnie znana.
cdn....
- psychowico
- Posts: 1732
- Joined: Wed Mar 02, 2011 9:57 am
- Contact:
Re: Odeszli... [*]
Wielka szkoda straty tak płodnego gracza.. 

"Please give us a simple answer, so that we don't have to think, because if we think, we might find answers that don't fit the way we want the world to be."
https://www.kinkykitty.pl
https://www.kinkykitty.pl
- Aravat
- Posts: 415
- Joined: Tue Jun 27, 2006 9:26 pm
- Location: Ennis, Ireland
Re: Odeszli... [*]
gunnar3 wrote:Sasza wrote:Wszystko w porządku? Usunąłeś w takim niefortunnym momencie.
Lepiej jeśli sam opiszesz postacie.
Nadia Cre - Najmłodsza z moich postaci, choć już też pod dziewięćdziesiątkę. Z założenia miała siedzieć w jednym miejscu, ale wyszło jak zwykle. Na wyspie V.. nie miała z kim gadać, to zbudowała sobie łódeczkę. Popłynęła na Bojrad i tam gdzieś znalazła opuszczonego slupa “Koniec świata”. Ta nazwa natchnęła ją myślą, by popłynąć gdzieś na koniec świata. A że akurat nie lubiła morskich podróży, przed wyruszeniem popracowała sporo, by mieć na części do samochodu i jeździć po bezdrożach. Na początku nie myślała o kreśleniu map - zwłaszcza, że kilka osób wtedy tam to robiło. Ale jakoś tak wyszło.. A jak odkryła pierwsze jezioro, to jedynym sposobem, by to rozpropagować, było narysowanie mapy. I tak już zostało.. Zmarła na serce gdzieś na pustkowiach. Zabrała do grobu niedokończoną wersję mapy - dwukrotnie większą niż ogólnie znana.
Wielka szkoda. Mówiąc szczerze to mój kartograf jeżdżący po tej samej wyspie po cichu liczył na Nadię. Nawet trasę wybrał tak aby minąć te tereny, które potencjalnie mogłaby zwiedzać. Mam tylko nadzieję, że jej ciało jest w miejscu, gdzie on nie był i ją odnajdzie. A swoją drogą to podziwiam za decyzję. Ja może już bym dał krzyża jakiś czas temu gdyby nie ta mapa. Szkoda mi tyle włożonej pracy zostawić gdzieś na bezdrożach. A ty to zrobiłeś stąd mój wielki szacunek. Mam nadzieje, że gdzieś to ciało kiedyś się odnajdzie. Pozdrawiam.
Wszystko nalezy robic w sposob tak prosty jak to tylko mozliwe i ani troche prosciej....
- Zamia
- Posts: 790
- Joined: Tue Jan 09, 2007 9:38 pm
Re: Odeszli... [*]
Się wzruszyłam normalnie....*ociera łzę, która pojawiła się w kąciku oka*.
Strasznie, ale to strasznie żal Rapsodii. Bardzo dziękuję za wspólną grę. Ogromnie żal, że już nie pogramy w kości...
Tak się przypadkiem złożyło, że o Jutrznię martwić się nie musisz....
Nadii nie znałam ale widziałam mapy...wspaniała robota.
Mam nadzieję, ze jak odpoczniesz wrócisz do zielonego.
Serdecznie pozdrawiam.
Strasznie, ale to strasznie żal Rapsodii. Bardzo dziękuję za wspólną grę. Ogromnie żal, że już nie pogramy w kości...
Tak się przypadkiem złożyło, że o Jutrznię martwić się nie musisz....

Nadii nie znałam ale widziałam mapy...wspaniała robota.
Mam nadzieję, ze jak odpoczniesz wrócisz do zielonego.
Serdecznie pozdrawiam.
-
- Posts: 24
- Joined: Wed Nov 29, 2006 7:29 am
Re: Odeszli... [*]
Aravat wrote:Wielka szkoda. Mówiąc szczerze to mój kartograf jeżdżący po tej samej wyspie po cichu liczył na Nadię. Nawet trasę wybrał tak aby minąć te tereny, które potencjalnie mogłaby zwiedzać. Mam tylko nadzieję, że jej ciało jest w miejscu, gdzie on nie był i ją odnajdzie. A swoją drogą to podziwiam za decyzję. Ja może już bym dał krzyża jakiś czas temu gdyby nie ta mapa. Szkoda mi tyle włożonej pracy zostawić gdzieś na bezdrożach. A ty to zrobiłeś stąd mój wielki szacunek. Mam nadzieje, że gdzieś to ciało kiedyś się odnajdzie. Pozdrawiam.
To raczej głębokie pustkowia i szanse na znalezienie ciała są nikłe. Choć nie niemozliwe. Nadia znalazła kiedyś ciało Jędrka -kartografa motocyklisty w bardzo odległych górach.
Nie chciałbym aby to było OOC ale odpowiadając na to pytanie i jeszcze jedno priv wyjaśniam, że dokładne miejsce zgonu kartografów pozostanie moją tajemnicą. Jednak chciałbym wyjaśnić, że w przypadku moich kartografów wersje mapy powstawały w momencie, gdy były osoby, z którymi mozna się było tym podzielić. "W trakcie " mapa istniała tylko w moim komputerze. Taki plik roboczy liczył sobie ostatnio 11Mb i by spełnić warunki do umieszczenia na serwerze trzeba go było mocno skompresować i poszatkować.
Tak więc jeśli by ktoś chciał poszukiwać ciała, to jedynie by postawić jakiś pamiątkowy obelisk..

-
- Posts: 24
- Joined: Wed Nov 29, 2006 7:29 am
Re: Odeszli... [*]
Zamia wrote:Się wzruszyłam normalnie....*ociera łzę, która pojawiła się w kąciku oka*.
Też mi dziwnie

Margot - trochę losy podobne do Jutrzenki… Urodziła się na wybrzeżu Omeo - pewnie jacyś żeglarze to spowodowali. Spędziła tam kilkanaście lat wśród różnych dziwnych języków nim się wreszcie wyrwała. Potem kilkadziesiąt lat pływania, aż wreszcie dożyła swych dni w grupie podobnie zmęczonych życiem. Jedynie, co ją na koniec rajcowało, to wychowywanie spadających z nieba młodziaków..
Mark Esterhazy - kolejny kartograf mimo woli. Urodził się na wyspie D* i chciał być kupcem. Lądowym.. Ponieważ ta wyspa wydawała mu się za mała do tych celów, zebrał trochę kolorowych kamyków, zbudował szalupę i przeprawił się na kontynent. Sprzedał łódeczkę i towar. Zbudował rikszę i zaczął jeździć. Handel niespecjalnie szedł ale towarów przybywało. Wreszcie starczyło na mały samochodzik… Za jakiś czas oddał samochodzik za materiały i zbudował większy. W międzyczasie zaczął rysować mapę. Zauważył, że na mapie Cezariusza kilka nazw nie było zgodnych z lokalnymi. Miała być tylko drobna poprawka. Wyszła mapa całego kontynentu. I tylko mapa po nim pozostała…

Norton - Urodził się w Estragonie - podówczas bardzo sennym, więc nie pozostało mu nic innego, jak morska przygoda. Przydarzyła mu się jedna taka niesamowita, gdy nagle jego łódź dostała skrzydeł i latała nad Fic… Potem zaczęto mówić o osadnictwie na Fu - zbierały się wtedy różne grupy. Norton nie musiał się z nikim zbierać i był tam pierwszy. W miejscu gdzie wylądował, założył osadę - Norton. Wkrótce zorientował się, że z powodu szczupłości surowców to miejsce nie ma przyszłości i przeniósł się trochę na północ. Założył osadę Australia - do dziś stoi tam obelisk. Niestety wkrótce przypłynęli osadnicy Bojvingów. Przemianowali miejsce na Fort Harenholm, a jego delikatnie wypchnęli. No więc znów na północ i tym razem Brazylia. Już lekko zdegustowany nie chciał tam zostawać, ale przypłynęli jacyś żeglarze i nagle z nieba spadła czwórka młodych, których trzeba było niańczyć. I tak było już przez najbliższych kilkadziesiąt lat. Młodzi pojawiali się, a potem rozczarowani ubogością surowców, uciekali lub zapadali w śpiączkę. Tym niemniej w mieście było wszystko co potrzeba. .Jeszcze niedawno było tam kilkanaście osób. I potem się wszystko posypało. Taki jeden hultaj wyciągnął z miasta czwórkę osób i nagle zrobiło się sennie. Potem powrócił i zwerbował jeszcze jednego i usiłowali porwać Nortona z miasta. Wyrwał się cudem i zorganizował całkiem niezły pościg. Niestety… Zmarł nagle na serce podczas dokowania do osady Norton.. Czy ktoś mógłby mi szepnąć - jak to się wszystko skończyło? Uściski dla Laturii i Nei.. Może Laura jeszcze żyje i wspomina Brazylię?
- Zamia
- Posts: 790
- Joined: Tue Jan 09, 2007 9:38 pm
Re: Odeszli... [*]
Marka znałam przelotnie...kilkoma postaciami, które z powodzeniem korzystają z jego map.
Laura żyje, Brazylię wspomina...z całej naszej ekipy została trójka tylko...
Ech...szkoda...bardzo szkoda, że wcisnąłeś tego krzyża.
Laura żyje, Brazylię wspomina...z całej naszej ekipy została trójka tylko...
Ech...szkoda...bardzo szkoda, że wcisnąłeś tego krzyża.
- Aravat
- Posts: 415
- Joined: Tue Jun 27, 2006 9:26 pm
- Location: Ennis, Ireland
Re: Odeszli... [*]
gunnar3 wrote:To raczej głębokie pustkowia i szanse na znalezienie ciała są nikłe. Choć nie niemozliwe. Nadia znalazła kiedyś ciało Jędrka -kartografa motocyklisty w bardzo odległych górach.
Nie chciałbym aby to było OOC ale odpowiadając na to pytanie i jeszcze jedno priv wyjaśniam, że dokładne miejsce zgonu kartografów pozostanie moją tajemnicą. Jednak chciałbym wyjaśnić, że w przypadku moich kartografów wersje mapy powstawały w momencie, gdy były osoby, z którymi mozna się było tym podzielić. "W trakcie " mapa istniała tylko w moim komputerze. Taki plik roboczy liczył sobie ostatnio 11Mb i by spełnić warunki do umieszczenia na serwerze trzeba go było mocno skompresować i poszatkować.
Tak więc jeśli by ktoś chciał poszukiwać ciała, to jedynie by postawić jakiś pamiątkowy obelisk..
Ciało Jędrka oraz jego mapę odnalazłem już dawno, dawno temu. Ja nie liczyłem na to, że znajdę tam jakąś mapę. Raczej myslałem o pochowaniu ciała oraz ewentualnym wykorzystaniu paliwa Nadii

Edit
A odnośnie Nortona..Jeśli nikt ci jeszcze nie opowiedział zakończenia to daj znać na priv.
Wszystko nalezy robic w sposob tak prosty jak to tylko mozliwe i ani troche prosciej....
- Zlotnik
- Posts: 76
- Joined: Fri Mar 04, 2011 10:26 pm
Re: Odeszli... [*]
Iktus vel Filip - Żeglarz, Romantyk, samozwańczy Król Portu Moriad.
Pochodził z Gas Gallus i tam zapracował na pierwszy statek długą łódź Morski Bal Gallus razem z ukochaną o imieniu Kiara.
Zasnęła jednak szybko. W Fortholmie wielkoduszny Emu podarował mu gotowy szabrownik Aldatalaan I z kajutami tylko w zamian za ożeglowanie, na które tam zapracował.
Niestety Iktus przystał na prośbę Samantary, by przyłączyła się do jego wyprawy i by podholować jej statek Skrzydlicę. Kiedy wypłynęli zastraszyła go i chciała zabić, on dałby sobie radę nawet mając słabszą broń, jednak pech chciał, że stało się coś nieprzewidzianego. Chciał oddokować na chwilę by uniknąć jej ciosu, ale przecenił swoje jeszcze wątpliwe zdolności żeglarskie i nie mógł już zadokować z powrotem... po środku morza patrzył bezradnie jak jego piękny okręt odpływa w siną dal. Po kilku dniach wrócił do Fortholmu rozżalony i żądny pościgu. Kiedy akurat pewnemu Bojvingowie się zmarło. Zatem wykorzystał ten uśmiech losu oraz chwilową dezorganizację Fortholmu i nie oddał jednego z kluczy, wchodząc w posiadanie okrętu Aldurean III z bogactwem inwentarza. Okradł też śpiący Dom Zjednoczenia i udał się w pościg. Był w na prawdę wielu portach. Dotarł nawet do Swarężna Zamorskiego na Rus. Statek został przemianowany na Haramatan, a później na Morska Bryza.
Później poznał Vanessę i znowu się zakochał, wiele napływał się zanim zrobił jej Złotą Harfę.
Pod jej wpływem złagodniał, zapomniał o pościgu i nawet zwrócił surowce Ormowi(albo Kollowi).
O statku nawet nie pisnął. Jest chyba jedynym człowiekiem, prócz Łowców, który bezkarnie okradł miasto Bojvingów i ich statek, do tego bezkarnie i niezauważenie...
Był też świadkiem masakry w Ryżowych Polach, gdy po tragicznej śmieci Sangwinusa w więzieniu osadę sterroryzowało dwoje uwolnionych piratów z kluczami do miasta.
Iktus w sytuacji koszmarnego wyboru jak postawili piraci(mieszkańców zmuszali do pomocy w mordowaniu albo mordowali), postanowił za wszelką cenę ratować Vanessę, która została na statku. Udał, że przystaje do piratów by zdobyć ich zaufanie i nawet zaatakował zamkniętych na ich polecenie. Później jednak, kiedy chcieli zacząć atakować ludzi na zewnątrz i Vanessę w Porcie, kiedy tylko udało mu się wyjść zwabił ich na statek, zamknął tam, oddokował i odciągał od miasta tak długo jak mógł odciągając ich od zamkniętych w budynkach więźniów i dając czas na przybycie posiłków. Nie udało się ich odciągać w nieskończoności, więc w końcu zadokowaliśmy do Ryżowych, ale tamci szybko uciekli. Nie wiem jak potoczyłby się inny scenariusz, może zginęło by mniej osób, może zginęłaby Vanessa, ale postać uważała, że nie ma innego wyjścia.
Kiedy i jej się zmarło, wrócił do starych nawyków. Okradł jakiś port na Raj, korzystając kolejny raz ze śmierci właściciela statku, ale obudziła się jego inna właścicielka... i musiał uciekać, ale zdobył koronę i postanowił zbudować Królestwo.
Królową miała zostać Arabela. Niestety okazało się, że nie nadawał się, często spała i nie umywała się do poprzedniczek, a on specjalnie zrobił jej naszyjnik szmaragdów. Zamordował ją i mimo, że grzebanie zwłok i obdarcie ciała z naszyjnika zostało zauważone, wyłgał się z gładko.
Sheogorath również pomagał w rozwoju osady i bardzo go przepraszam, że jednak nic z tego nie wyszło.
Zmarł później zwyczajnie z głodu (chyba z niewiary w urzeczywistnienie swego planu ), pozostawiając po sobie świetny pobojviński szabrownik Morska Bryza, złotą harfę, żelazną koronę, szmaragdowy naszyjnik, prawie komplet nowiutkich kluczy do miasta. Niech służą dobrze znalazcom.
Vigo Bojving - Przebudzony w bojvińskim Arschburgu na Aldurei jako Lucyfer(mniej więcej w tym samym czasie co Artenor), Bojving, ale przede wszystkim Aldurejczyk, przez Urena zwany Wielki Gruby Pan
Całe życie sprzyjała mu szczęśliwa gwiazda. W Porcie Rzemiosł w pogoni za złodziejaszkiem odłączył się od szalonej wyprawy Osk(albo wyprawy szalonej Osk), Bojvingi i Pani Hegemon Aldurei, co oszczędziło mu udziału w wydarzeniach, o których doniósł później mający mniej szczęścia Ulryk Bojving.
Miał szczęście pomagać w obudowie Arschburga porzuconego przez Ród i spotkać wspaniałych ludzi jak Maramar, Jogganon, Melisa, Wena, Karolina, Ai, Ares, Artur, Kinga, Vudiski, Saphira(wybaczcie jeśli kogoś pominąłem),
Miał zaszczyt spotkać kilku przyjaznych Bojvingów jak Osk, Ari, Arvense i Shurqu, Koll, Tsenre, Ulryka i równie niepokornego Artenora, chciał poznać też innych, lecz bardziej lubił dobrą kilkudniową drzemkę lub wyprawy w dzicz wyspy.
Tam spotkał swoją miłość imieniem Ayana, która pokochała go, mimo szorstkości jego charakteru. Przemierzył większą część wyspy badając ślady dawnych osadników, zbierając skrzętnie wszystkie świadectwa historii wyspy(ciekawe co się z nimi stało) i odkrywając jej sekrety. Cudem uszedł z życiem z zasadzki w Bojholmie, kiedy przybył na rozmowy pokojowe sam, nieuzbrojony w asyście Finntana i tylko dzięki jego niespodziewanej pomocy uratował się z nocnego zdradzieckiego ataku Lytniga i innych sparszywiałych "Braci", choć młody szlachetny Jarl już tyle szczęścia nie miał.
Ostatecznie Vigo przegrał jednak z samą Aldureą (wg Osk przeklętą) i jej surowym wyrokiem.
Świat Cantra nie zawsze działa w zwolnionym tempie... czasem potrafi spłatać psikusa...
Dodam, że wcześniej postać przebywała tam dobrych kilka dni i nie otrzymała ani jednego draśnięcia. Inne postacie w tym samym czasie były tam ranione, nawet poważnie, ale żadna śmiertelnie ani trzykrotnie jednego dnia.
P.S. Vigo nie chciał przejmować Bojholmu ani Fortholmu, jedynie uchronić przed rozgrabieniem i zrujnowaniem, chaosem stolice do czasu powrotu skądkolwiek Bojvingów. Był zagubiony a nie zdradziecki, praktyczny a nie niewdzięczny, roztrzepany a nie niehonorowy i każdą zniewagę brał głęboko do serca. Dzięki Ejanie, Havardowi, Eggarowi i Mabirze miał również ku temu wiele okazji... Kochał też swoją rodzinę nie w Bojholmie, a w Arschburgu. Jedyną, która go zaakceptowała takim jakim był, jedyną, która chciała go zrozumieć. Jedyną jaką znał. Nie akceptował bojvińskiego nacjonalizmu i imperializmu. Wierzył w pokojowe współistnienie. Nie było mu szkoda śmierci ani Eggara ani Lizy ani Wacnega (pierwotnie przyjaciół), bo wg niego zachowali się jak obcy próbujący siłą nawrócić miejscową dzicz.
Współczuł Jarlom i Shurqu w szczególności, której przyszło zmierzyć się z tym tragicznym dylematem i tylko ona miała dobrą wolę i tyle mądrości by nie odrzucać Vigo, który szanował ją za to i rozumiał jej trudne położenie.
Nie był też tchórzem. Odpowiedział na pierwsze wezwanie Bojvingów, jego przybycie nikogo jednak nie obeszło i nic nie zmieniło, więc kolejnym razem zwyczajnie nie przypłynął. Sam
zdecydował, że przypłynie w paszczę lwa (wcześniej odradzał to samo Melisie...) i przypłynął, miał też okazję skosztować jego kłów.
Jednak to te inne kły okazały się ostatnimi w jego życiu...
Pochodził z Gas Gallus i tam zapracował na pierwszy statek długą łódź Morski Bal Gallus razem z ukochaną o imieniu Kiara.
Zasnęła jednak szybko. W Fortholmie wielkoduszny Emu podarował mu gotowy szabrownik Aldatalaan I z kajutami tylko w zamian za ożeglowanie, na które tam zapracował.
Niestety Iktus przystał na prośbę Samantary, by przyłączyła się do jego wyprawy i by podholować jej statek Skrzydlicę. Kiedy wypłynęli zastraszyła go i chciała zabić, on dałby sobie radę nawet mając słabszą broń, jednak pech chciał, że stało się coś nieprzewidzianego. Chciał oddokować na chwilę by uniknąć jej ciosu, ale przecenił swoje jeszcze wątpliwe zdolności żeglarskie i nie mógł już zadokować z powrotem... po środku morza patrzył bezradnie jak jego piękny okręt odpływa w siną dal. Po kilku dniach wrócił do Fortholmu rozżalony i żądny pościgu. Kiedy akurat pewnemu Bojvingowie się zmarło. Zatem wykorzystał ten uśmiech losu oraz chwilową dezorganizację Fortholmu i nie oddał jednego z kluczy, wchodząc w posiadanie okrętu Aldurean III z bogactwem inwentarza. Okradł też śpiący Dom Zjednoczenia i udał się w pościg. Był w na prawdę wielu portach. Dotarł nawet do Swarężna Zamorskiego na Rus. Statek został przemianowany na Haramatan, a później na Morska Bryza.
Później poznał Vanessę i znowu się zakochał, wiele napływał się zanim zrobił jej Złotą Harfę.
Pod jej wpływem złagodniał, zapomniał o pościgu i nawet zwrócił surowce Ormowi(albo Kollowi).
O statku nawet nie pisnął. Jest chyba jedynym człowiekiem, prócz Łowców, który bezkarnie okradł miasto Bojvingów i ich statek, do tego bezkarnie i niezauważenie...
Był też świadkiem masakry w Ryżowych Polach, gdy po tragicznej śmieci Sangwinusa w więzieniu osadę sterroryzowało dwoje uwolnionych piratów z kluczami do miasta.
Iktus w sytuacji koszmarnego wyboru jak postawili piraci(mieszkańców zmuszali do pomocy w mordowaniu albo mordowali), postanowił za wszelką cenę ratować Vanessę, która została na statku. Udał, że przystaje do piratów by zdobyć ich zaufanie i nawet zaatakował zamkniętych na ich polecenie. Później jednak, kiedy chcieli zacząć atakować ludzi na zewnątrz i Vanessę w Porcie, kiedy tylko udało mu się wyjść zwabił ich na statek, zamknął tam, oddokował i odciągał od miasta tak długo jak mógł odciągając ich od zamkniętych w budynkach więźniów i dając czas na przybycie posiłków. Nie udało się ich odciągać w nieskończoności, więc w końcu zadokowaliśmy do Ryżowych, ale tamci szybko uciekli. Nie wiem jak potoczyłby się inny scenariusz, może zginęło by mniej osób, może zginęłaby Vanessa, ale postać uważała, że nie ma innego wyjścia.
Kiedy i jej się zmarło, wrócił do starych nawyków. Okradł jakiś port na Raj, korzystając kolejny raz ze śmierci właściciela statku, ale obudziła się jego inna właścicielka... i musiał uciekać, ale zdobył koronę i postanowił zbudować Królestwo.
Królową miała zostać Arabela. Niestety okazało się, że nie nadawał się, często spała i nie umywała się do poprzedniczek, a on specjalnie zrobił jej naszyjnik szmaragdów. Zamordował ją i mimo, że grzebanie zwłok i obdarcie ciała z naszyjnika zostało zauważone, wyłgał się z gładko.
Sheogorath również pomagał w rozwoju osady i bardzo go przepraszam, że jednak nic z tego nie wyszło.
Zmarł później zwyczajnie z głodu (chyba z niewiary w urzeczywistnienie swego planu ), pozostawiając po sobie świetny pobojviński szabrownik Morska Bryza, złotą harfę, żelazną koronę, szmaragdowy naszyjnik, prawie komplet nowiutkich kluczy do miasta. Niech służą dobrze znalazcom.
Vigo Bojving - Przebudzony w bojvińskim Arschburgu na Aldurei jako Lucyfer(mniej więcej w tym samym czasie co Artenor), Bojving, ale przede wszystkim Aldurejczyk, przez Urena zwany Wielki Gruby Pan

Całe życie sprzyjała mu szczęśliwa gwiazda. W Porcie Rzemiosł w pogoni za złodziejaszkiem odłączył się od szalonej wyprawy Osk(albo wyprawy szalonej Osk), Bojvingi i Pani Hegemon Aldurei, co oszczędziło mu udziału w wydarzeniach, o których doniósł później mający mniej szczęścia Ulryk Bojving.
Miał szczęście pomagać w obudowie Arschburga porzuconego przez Ród i spotkać wspaniałych ludzi jak Maramar, Jogganon, Melisa, Wena, Karolina, Ai, Ares, Artur, Kinga, Vudiski, Saphira(wybaczcie jeśli kogoś pominąłem),
Miał zaszczyt spotkać kilku przyjaznych Bojvingów jak Osk, Ari, Arvense i Shurqu, Koll, Tsenre, Ulryka i równie niepokornego Artenora, chciał poznać też innych, lecz bardziej lubił dobrą kilkudniową drzemkę lub wyprawy w dzicz wyspy.
Tam spotkał swoją miłość imieniem Ayana, która pokochała go, mimo szorstkości jego charakteru. Przemierzył większą część wyspy badając ślady dawnych osadników, zbierając skrzętnie wszystkie świadectwa historii wyspy(ciekawe co się z nimi stało) i odkrywając jej sekrety. Cudem uszedł z życiem z zasadzki w Bojholmie, kiedy przybył na rozmowy pokojowe sam, nieuzbrojony w asyście Finntana i tylko dzięki jego niespodziewanej pomocy uratował się z nocnego zdradzieckiego ataku Lytniga i innych sparszywiałych "Braci", choć młody szlachetny Jarl już tyle szczęścia nie miał.
Ostatecznie Vigo przegrał jednak z samą Aldureą (wg Osk przeklętą) i jej surowym wyrokiem.
3506-3: Zabija Cię zwierzę. Ta bestia wygląda na krokodyla morskiego.
3506-3: Zjadasz 70 gram ciastek ryżowych.
3506-1: Atakuje Cię zwierzę w którym rozpoznajesz krokodyla morskiego. Tracisz 32 procent sił, bo 9 procent ocala ci trójkątna tarcza.
3505-7: Atakuje Cię zwierzę w którym rozpoznajesz krokodyla morskiego. Tracisz 38 procent sił, bo 15 procent ocala ci trójkątna tarcza.
3505-6: Mówisz: "O dziwo są tu projekty gotowe do rozwinięcia."
3505-6: Wchodzisz do K****** opuszczając Elefant (widzisz 0 os.).
Świat Cantra nie zawsze działa w zwolnionym tempie... czasem potrafi spłatać psikusa...
Dodam, że wcześniej postać przebywała tam dobrych kilka dni i nie otrzymała ani jednego draśnięcia. Inne postacie w tym samym czasie były tam ranione, nawet poważnie, ale żadna śmiertelnie ani trzykrotnie jednego dnia.
P.S. Vigo nie chciał przejmować Bojholmu ani Fortholmu, jedynie uchronić przed rozgrabieniem i zrujnowaniem, chaosem stolice do czasu powrotu skądkolwiek Bojvingów. Był zagubiony a nie zdradziecki, praktyczny a nie niewdzięczny, roztrzepany a nie niehonorowy i każdą zniewagę brał głęboko do serca. Dzięki Ejanie, Havardowi, Eggarowi i Mabirze miał również ku temu wiele okazji... Kochał też swoją rodzinę nie w Bojholmie, a w Arschburgu. Jedyną, która go zaakceptowała takim jakim był, jedyną, która chciała go zrozumieć. Jedyną jaką znał. Nie akceptował bojvińskiego nacjonalizmu i imperializmu. Wierzył w pokojowe współistnienie. Nie było mu szkoda śmierci ani Eggara ani Lizy ani Wacnega (pierwotnie przyjaciół), bo wg niego zachowali się jak obcy próbujący siłą nawrócić miejscową dzicz.
Współczuł Jarlom i Shurqu w szczególności, której przyszło zmierzyć się z tym tragicznym dylematem i tylko ona miała dobrą wolę i tyle mądrości by nie odrzucać Vigo, który szanował ją za to i rozumiał jej trudne położenie.
Nie był też tchórzem. Odpowiedział na pierwsze wezwanie Bojvingów, jego przybycie nikogo jednak nie obeszło i nic nie zmieniło, więc kolejnym razem zwyczajnie nie przypłynął. Sam
zdecydował, że przypłynie w paszczę lwa (wcześniej odradzał to samo Melisie...) i przypłynął, miał też okazję skosztować jego kłów.
Jednak to te inne kły okazały się ostatnimi w jego życiu...
- psychowico
- Posts: 1732
- Joined: Wed Mar 02, 2011 9:57 am
- Contact:
Re: Odeszli... [*]
Oh, a jednak. A obstawiałem, gdy słyszałem o historii z krokodylami, że krokodyle używały bojvińskich toporów bojowych
Gratulacje udanych postaci, mam nadzieję, że jeszcze poruszysz świat Cantra w ten, czy inny sposób.

"Please give us a simple answer, so that we don't have to think, because if we think, we might find answers that don't fit the way we want the world to be."
https://www.kinkykitty.pl
https://www.kinkykitty.pl
- Ula
- Posts: 1042
- Joined: Thu Mar 23, 2006 3:17 pm
Re: Odeszli... [*]
Złotniku, do to tej laurki o Vigo zapomniałeś dodać to, że cały świat uwielbiał jego komunikaty radiowe, a krokodylom po spożyciu nieszczęśnika odbijało się fiołkami przez następny rok cantryjski.
Sama, jako gracz, miałam okazję tę postać poznać z nieco innej strony.
Sama, jako gracz, miałam okazję tę postać poznać z nieco innej strony.


- poziomek90
- Posts: 487
- Joined: Mon Jul 18, 2011 6:38 am
- Location: podkarpacie
Re: Odeszli... [*]
Pozdrowienia od Tsenre...
Ciekawi mnie ile wspaniałych postaci zabiła klątwa El Dorado. Ktoś się przyzna do, np. Stefana?
Ciekawi mnie ile wspaniałych postaci zabiła klątwa El Dorado. Ktoś się przyzna do, np. Stefana?
Racja jest jak dupa. Każdy ma swoją... / Reason is like ass. Everybody have their.
Józef Piłsudski
Józef Piłsudski
- Zlotnik
- Posts: 76
- Joined: Fri Mar 04, 2011 10:26 pm
Re: Odeszli... [*]
psychowico wrote:Oh, a jednak. A obstawiałem, gdy słyszałem o historii z krokodylami, że krokodyle używały bojvińskich toporów bojowychGratulacje udanych postaci, mam nadzieję, że jeszcze poruszysz świat Cantra w ten, czy inny sposób.
Dzięki za miłe słowo.
Kiedyś w Arschburgu rozważany był plan zaszycia się w ostępach Aldurei, nawet zbudowania ukrytego miasta i sfingowania śmierci Vigo. Była też pewna wyprawa do Bojholmu..., która z powodu śpiączek zawróciła mimo bliskości celu...
Jak widać w przypadku mych postaci to te niezamierzone działania wywołują największe poruszenie... często ze względu na niespodziewane nadinterpretacje wydarzeń...

Ula wrote:Złotniku, do to tej laurki o Vigo zapomniałeś dodać to, że cały świat uwielbiał jego komunikaty radiowe, a krokodylom po spożyciu nieszczęśnika odbijało się fiołkami przez następny rok cantryjski.
Sama, jako gracz, miałam okazję tę postać poznać z nieco innej strony.
Polska radiowa opinia zbyt publiczna bywa również czasem mocno stronnicza, a najczęściej chętniej macha jęzorem niż działa


poziomek90 wrote:Pozdrowienia od Tsenre...
Ciekawi mnie ile wspaniałych postaci zabiła klątwa El Dorado. Ktoś się przyzna do, np. Stefana?
Tserne to był bardzo jasny, choć zbyt krótki błysk w historii Bojvingów. Ciężko było uwierzyć, że taka postać mogła się tam wybić i tym większa szkoda, że już nie zobaczymy jak wyglądałby odmieniony Ród. A może jednak, kiedyś?

poziomku, spotkać Twoją postać to najprostsza metoda by przeżyć przygodę życia, a często i by tym życiem ją przypłacić

-
- Posts: 1536
- Joined: Fri Mar 10, 2006 7:58 am
- Location: Wonderland
Re: Odeszli... [*]
Mnie Vigo spodobał się jako zarządca osady, który obdarzał wszystkich kredytem zaufania i nie trzymał wszystkich kluczy dla siebie. Niektórzy to rozumieją, ale najczęściej można spotkać osoby które na zasadzie schedy przejęli rozwinięte osady i trzymają całość pod sobą wraz ze swoimi śpiącymi postaciami.
Szkoda że tak zginął, bo choć czasem spiący, to był potrzeby dla samej idei Arschburga i Aldurei.
Ps. No i ja pierdole... To już wiem skąd niezwykłe zaufanie do Poziomki, znalezienia tych dokumentów z Bojholmu (gdzie sprawa trafiła do PD), a późniejszego niezwykłego pojednania z szefem Bojvingów. Ciekawe ile jeszcze było kwiatków.
Szkoda że tak zginął, bo choć czasem spiący, to był potrzeby dla samej idei Arschburga i Aldurei.
Ps. No i ja pierdole... To już wiem skąd niezwykłe zaufanie do Poziomki, znalezienia tych dokumentów z Bojholmu (gdzie sprawa trafiła do PD), a późniejszego niezwykłego pojednania z szefem Bojvingów. Ciekawe ile jeszcze było kwiatków.

Najlepsze forum ezoteryczne na świecie.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 1 guest