Odeszli... [*]
Moderators: Public Relations Department, Players Department
- domeq
- Posts: 414
- Joined: Wed Jan 18, 2006 7:18 pm
- domeq
- Posts: 414
- Joined: Wed Jan 18, 2006 7:18 pm
Exor wrote:Bubborn
Znalazłem jego ciało oraz krótki dziennik, który zaczął prowadzić tuż przed śmiercią. Mieszkał w nieurodzajnym miejscu, tylko piach i ryby. Było tam w sumie 4 osoby, lecz zmarły z głodu na jego oczach. Bubborn przeżył dłużej licząc na to że zdąży uwędzić ryby, które pozostawili jego zmarli towarzysze. Niestety nie udało mu się. Być może przeszkodziła mu w tym łódź, ktra dobiła do brzegu jego osady. Bojąc się że to piraci, schował się za osadą, nie wiadomo ile dni stracił czekając w ukryciu.
Minal rok od opisanych wydarzen, i chyba nie bedzie zlamaniem zasady, jesli wyznam, ze usmierciles moja postac zbyt wczesnie

Z poczatku nie moglem uwierzyc, ze post dotyczy mojej postaci - sadzilem, ze to po prostu wyjatkowa zbieznosc nazwisk...
- Quijo
- Posts: 1376
- Joined: Tue Jun 27, 2006 8:10 pm
- Location: K A T O W I C E ST Dept
- Contact:
Verna - Urodziła się w jeszcze mało znanym miasteczku o nazwie Regownia na wyspie Raj. Zbudziła tą powoli coraz bardziej przycichającą osadę do życia, dała na nowo zachętę do gry dla mojej postaci i pewnie dla innych również. Pomagała ona w prowadzeniu miejscowej kroniki i zawsze pracowała na dobro osady, w której mieszkała. Niestety nie dożyła swoich 22 urodzin i zmarła na krzyżyk
Vigo - Jeden z największych przyjaciół jednej z moich postaci. Zamieszkiwał miasto o nazwie Zacisze również na wyspie Raj. Początkowo moja postać go nienawidziła i chciała pobić, ale w końcu się bardzo ze sobą zaprzyjaźnili i rozmawiali o wszystkich rzeczach leżących każdemu z nich na sercu. Był bardzo aktywny i świetnie odgrywany. Zjawił się tak jakby tylko po to, by uratować nasze miasteczko przed bandytami i dzięki niemu nikt tam nie zginął. Długi okres czasu pozostawał w śpiączce, aż w końcu zmarł na atak serca

Vigo - Jeden z największych przyjaciół jednej z moich postaci. Zamieszkiwał miasto o nazwie Zacisze również na wyspie Raj. Początkowo moja postać go nienawidziła i chciała pobić, ale w końcu się bardzo ze sobą zaprzyjaźnili i rozmawiali o wszystkich rzeczach leżących każdemu z nich na sercu. Był bardzo aktywny i świetnie odgrywany. Zjawił się tak jakby tylko po to, by uratować nasze miasteczko przed bandytami i dzięki niemu nikt tam nie zginął. Długi okres czasu pozostawał w śpiączce, aż w końcu zmarł na atak serca

http://www.gks-murcki.com
- Elm0
- Posts: 1325
- Joined: Tue Jan 31, 2006 12:17 pm
- Ula
- Posts: 1042
- Joined: Thu Mar 23, 2006 3:17 pm
-
- Posts: 755
- Joined: Mon Feb 06, 2006 9:19 pm
<b>Legolas (Barrok, Bordal, Żul)</b> - bandyta, złodziej i morderca, przedstawiał się wieloma imionami. Sprytny i przebiegły, a jednocześnie naiwny i popełniający proste błędy. Odkąd zerwał ze spokojnym i uczciwym życiem wiedział jak skończy. Niezwykle silny i świetnie władający bronią. Wiele postaci szczerze go nienawidziło. Nawet gdy umierał, nie żałował drogi życiowej jaką obrał. Pędził życie niezwykle ciekawe, pełne przygód, wiedział, że pamięć po nim pozostanie na wieki.
- Matix
- Posts: 958
- Joined: Thu Sep 29, 2005 7:24 pm
- Location: Poland, Wroclaw, localhost
- Contact:
AUTO wrote:<b>Legolas (Barrok, Bordal, Żul)</b> - bandyta, złodziej i morderca, przedstawiał się wieloma imionami. Sprytny i przebiegły, a jednocześnie naiwny i popełniający proste błędy. Odkąd zerwał ze spokojnym i uczciwym życiem wiedział jak skończy. Niezwykle silny i świetnie władający bronią. Wiele postaci szczerze go nienawidziło. Nawet gdy umierał, nie żałował drogi życiowej jaką obrał. Pędził życie niezwykle ciekawe, pełne przygód, wiedział, że pamięć po nim pozostanie na wieki.
Na wieki nienawiść do Legolasa nie umrze. Widziałem go co najmniej na trzech wyspach i za każdym razem uciekał. Raz nawet brała w pościgu udział moja postać.

http://www.matix.salon24.pl
- in vitro...
- Posts: 1957
- Joined: Sun Feb 26, 2006 11:11 pm
- Location: Lake Bodom
O - szef pewnej osady na BojRad. prowadził dość swobodną politykę, każdy robił co chciał. (to chyba mój pierwszy post w tym temacie)
Last edited by in vitro... on Sun Feb 25, 2007 1:48 pm, edited 1 time in total.
-
- Posts: 1536
- Joined: Fri Mar 10, 2006 7:58 am
- Location: Wonderland
in vitro... wrote:O - szef pewnej osady na BojRad. prowadził dość swobodną politykę, każdy robił co chciał. (to chyba mój pierwszy post w tym temacie)
No to wiem, że nie muszę się śpieszyć do niego.. No, ale zróbcie za niego tą lampę próżniową. Nie zapomnijcie.. Okej?
Najlepsze forum ezoteryczne na świecie.
- Matix
- Posts: 958
- Joined: Thu Sep 29, 2005 7:24 pm
- Location: Poland, Wroclaw, localhost
- Contact:
T może teraz ja coś umieszczę. Mój pierwszy raz...
Andrea – urodziła się w pewnej małej osadzie. Wszyscy, którzy z nią mieszkali w nowo założonej osadzie umarli w krótkim czasie. Jej kochanek podobnie postąpił i to kilka dni po wypowiedzeniu słów, że ją nigdy nie opuści. Gdy budowała wózek chcąc opuścić to ponure miejsce jakim była osada spotkała starszego mężczyznę, przybysza, który zaczął z nią rozmawiać. Po długiej rozmowie postanowiła wyruszyć z nim i zostać jego uczennicą. Wprawiać się w kunszcie szamańskim. Jej mistrz przez długi czas uczył ją jak ma postępować i jak rozróżniać magię od mocy duchów. Potem po przybyciu do pewnego lasku zasnął na długie tygodnie. Zrozpaczona kobieta próbowała organizować sobie czas w nadziei, że wszystko pójdzie lepiej, że jej mistrz w końcu się obudzi. W pewnym momencie zaatakowało ją dwóch przybyszów. Jeden miał dzidę, a drugi bangh-nakgh. Wtedy, gdy już życie z niej uciekało obudził się jej mistrz i stanął w jej obronie. Jeden z bandytów wyzwał go do walki na kościane włócznie. Jeśliby wygrał to uratowałby życie swojej uczennicy i przyjaciółki. Po kilku dniach pojedynku okazało się jednak, że przeciwnik oszukuje i leczy się po kryjomu. Jej mistrz zarzucił mu oszustwo i zaatakował drugiego człowieka myśląc, że to był zwyczajny fortel mający uratować życie drugiego człowieka. Andrea zmarła od ciosu drugiego bandyty. Jej ciało zostało natychmiast pochowane z godnością, a ona zachowała swój ubiór.
Postać Andrei była bardzo ciekawa i można było przeprowadzić z nią kilka dialogów. Była autorką co najmniej dwóch pieśni. Była odważna, spokojna i twórcza. W odpowiednich warunkach zostałaby może zarządcą jakiejś osady.
Szaman – urodził się w Vlyryian i zaczął życie dość pechowo zostawiając na ziemi notatkę niezgodną z NZ. Jego urodziny przypadły jakieś dwa dni przed śmiercią Robin Hooda. Nie wiedząc co robić Szaman wykonywał różnego typu pokazy na oczach całego miasta – leczył, wywoływał deszcz (szpinaku) i tym podobne. Jako pierwszy w Cantrze i chyba ostatni używał # do opisania pogody i zdarzeń zachodzących niezależnie od niego. Przyłączył się on do floty Vlyryiańskiej i zbudował statek razem z dwoma innymi członkami floty Vlyryian. Ruszyli na eksplorację świata. Kapitan, który dowodził statkiem chciał sprawdzić pogłoski o nie odkrytej wtedy jeszcze wyspie na południu. Gdy dotarł na miejsce okazało się, że wyspa ma już swoich mieszkańców. Wysłał swoich członków załogi na podróż eksploracyjną. Mieli spotkać się po drugiej stronie wyspy i tam wyruszyć w dalszą drogę. Jednakże okazało się, że wyspa jest nieco innego kalibru niż z początku podejrzewano. Szaman wędrował przez szereg dni przez łąki, pastwiska, lasy i góry. Gdy jednak dotarł do drugiego brzegu zrozumiał, że wyspa jest większa. Przez szereg dni błąkał się po wyspie. Swoją długa wędrówkę zakończył w lesie, któremu nadał nazwę: Knieja Totemowego Niedźwiedzia. W drodze do tego lasu poznał kilku towarzyszy, którzy od tego czasu zostali jego przyjaciółmi. W lesie przeprowadzili wiele ciekawych rozmów. Pewnego dnia Szaman został zaproszony do ich osady. Po przybyciu tam spędził szereg dni wśród monotonnych rozmów i doszedłszy do wniosku, że w tym miejscy jego ambicje się nie spełnią opuścił osadę. Wybrał się w dalszą wędrówkę wzdłuż wybrzeża. Mijając puste przestrzenie w pewnym momencie napotkał małą wioskę składająca się z dwóch, trzech chatek. Jedyną jej mieszkanką była kobieta, która właśnie zbierała się do opuszczenia swojej osady. Opowiadała jakoby na mieszkańców wioski padł mór i wszyscy prócz niej wymarli. Po dłuższej rozmowie z Szamanem nagle odkryła w sobie dar rozumienia duchów. Szaman przygarnął ją chcąc uczynić z niej pełnoprawną szamankę. Nauczał ją o magii, o ziemi, o wietrze. Gdy jednak dotarł do lasu, któremu nadał nazwę w niewyjaśniony sposób zasnął. Nie wiadomo czy to magiczny szum drzew, czy duchy, czy może wspomnienia zamknięte w tym miejscy, uśpiły go na wiele dni. Gdy obudził się po wielu dniach zobaczył jak jego uczennica jest mordowana przez dwóch nieznanych mu rzezimieszków. Stanął w jej obronie. Gdy w pewnym momencie jego uczennica była na skraju śmierci jeden z rzezimieszków wyzwał go do pojedynku. Ten przyjął wyzwanie i stanął do walki. Wiele mów i pieśni wtedy zostało wypowiedzianych. Najpiękniejsza jest jednak pieśń Andrei.Pieśń pierwsza
Moje serce jest w rozpaczy, roni łzy...
Przybądź, niech się urealnią sny
Na dłużej niż na zawsze w pamięci będziesz mej
A miłośc ma nie zaśnie, nie, bo tyś jest władcą jej
Na dłużej niż na zawsze powróca wspólne dni,
bo w moim sercu jesteś tylko ty
Świt jest związany z porankiem, złączył na wieki ich los
Tak jak na zawsze kochanków w dzień i noc
Na dłużej niż na zawsze, na dłużej niż na zawsze
w pamięci będziesz mej, w pamięci będziesz mej
A miłośc już nie zaśnie, nie, bo tyś jest władcą jej
Na dłużej niż na zawsze powróca wspólne dni,
bo w moim sercu jesteś tylko ty
Na dłużej niż na zawsze
Nasz płomień serc nie zgaśnie
Nie zniszczy czas miłości,
gdy jest w nas
Pieśń druga
Na lądzie, gdy rozglądasz się
lądując,
Chcesz wszystko mieć na własność, nawet głaz.
A ja wiem, że ten głaz ma także duszę,
Imię ma i zaklęty w sobie czas.
Ty myślisz, że są ludźmi tylko ludzie,
Których ludźmi nazywać chce twój świat.
Lecz jeśli pójdziesz tropem moich braci,
Dowiesz się największych prawd, najświętszych prawd.
Czy wiesz czemu wilk tak wyje
W księżycową noc,
I czemu ryś tak zęby szczerzy rad?
Czy powtórzysz te melodie co z gór płyną,
Barwy, które kolorowy niesie wiatr,
Barwy, które kolorowy niesie wiatr.
Pobiegnij za mną leśnych duktów szlakiem,
Spróbujmy jagód w pełnych słońca dni.
Zanurzmy się w tych skarbach niezmierzonych
I choć raz o ich cenach nie mów mi.
Ulewa jest mą siostrą, strumień bratem,
A każde z żywych stworzeń to mój druh.
Jesteśmy połączonym z sobą światem,
A natura ten krąg życia wprawia w ruch.
Do chmur każde drzewo się pnie
- Skąd to wiedzieć masz, skoro ścinasz je?
To nie tobie ptak się zwierza
W księżycową noc,
Lecz ludziom wszelkich ras i wszelkich wiar.
Chłonącym te melodie, co z gór płyną -
Barwy, które kolorowy niesie wiatr.
Możesz zdobyć świat,
Lecz to będzie tylko świat,
Tylko świat -
Nie barwy, które niesie wiatr.
Gdy Szaman zręcznie pozbawił przeciwnika dużej dawki krwi odkrył ze zdumieniem, że jego wrób nie bacząc na zasady wciera w siebie lekarstwa. Raz odwołał się do tego. Następnym razem ponownie. Wreszcie za którymś nie wytrzymał i odrzucił warunki bandyty. Wykrzyczał na cały las, że to zwyczaje oszustwo i zaczął walczyć z drugim rzezimieszkiem. Wiele osób przyglądało się tej walce jednak nikt prócz Andrei nic nie powiedział. Jego uczennica została przebita kościanym bangh-nagh i pochowana nim zdążył odprawić jakiekolwiek obrządki. W ostatniej chwili próbując się ratować uciekł w stronę miasta jego przyjaciół. Gdy jednak biegł kościana włócznia przebiła jego plecy, a za plecami usłyszał szyderczy śmiech. Ciało zostało zniszczone jednak duch ocalał. Uleciał wraz z duchem swej uczennicy i pływa w przestworzach nikomu nieznanych prócz tych dwóch – Szamana i Andrei. Może kiedyś te duchy odnajdą jakieś puste lecz żywe ciała i wrócą do świata cielesnego w młodszej postaci? Może ich duchy wejdą w ciała zwierząt, a wtedy dwaj rzezimieszkowi będą musieli umrzeć od ciosów szponów, kłów, czy pazurów? Może jednak pozostaną w przestworzach i odejdą na zawsze?
Postać Szamana była jedną z moich najbardziej ulubionych. Mimo braku czasu starałem się tchnąć w nią jak najwięcej życia. Napisałem dla niej kilka krótkich książeczek traktujących o magii, zielarstwie, kartografii. Jednakże nigdy nie zdążyła ich opublikować. Na razie brak czasu powstrzymuje mnie od stworzenia drugiej postaci Szamana. Może jednak za kilka miesięcy kiedy już minie wystarczający okres czasu pojawi się nowo narodzony, dwudziestoletni Szaman.
http://www.matix.salon24.pl
- suchy
- Posts: 2000
- Joined: Mon Aug 28, 2006 10:06 am
- Location: Under your bed, waiting for you to turn off the light
To i ja coś napiszę...
Hagar Klim z Samotnej Osady - świetny przywódca, organizator, a przede wszystkim przyjaciel. Każdemu pomógł, każdemu znalazł zajęcie. Wątpię, czy bez niego ta osada osiągnęłaby cokolwiek. Po długiej śpiączce zmarł na zawał...
Gratuluję graczowi świetnie odegranej postaci.
Hagar Klim z Samotnej Osady - świetny przywódca, organizator, a przede wszystkim przyjaciel. Każdemu pomógł, każdemu znalazł zajęcie. Wątpię, czy bez niego ta osada osiągnęłaby cokolwiek. Po długiej śpiączce zmarł na zawał...
Gratuluję graczowi świetnie odegranej postaci.
You still stood there screaming
No one caring about these words you tell
My friend, before your voice is gone
One man's fun is another's hell!
Wyjdź z domu. Może pod twoim blokiem napierdalają się magowie.
No one caring about these words you tell
My friend, before your voice is gone
One man's fun is another's hell!
Wyjdź z domu. Może pod twoim blokiem napierdalają się magowie.
- tehanu
- Posts: 872
- Joined: Thu Sep 21, 2006 9:00 pm
- Location: 3city
ekhem
widzę że pieśń druga jest bardzo popularna w cantrze.. bo w pewnej innej osadzie zaśpiewała ją zupełnie inna postać..
ciekawe czy tego samego gracza..
i może by mnie nawet owa pieśń zachwyciła gdyby nie fakt że nie została ona wcale stworzona w Cantr ale jest piosenką przewodnią disneyowskiej bajki Pocahontas
( "Colors Of The Wind" muz: Alan Menken, sł: Stephen Schwartz, nie wiem przez kogo tłumaczona ale w polskiej wersji śpiewana przez Edytę Górniak)
sorki że post może nie na temat ale nie mogłam się powstrzymać..
widzę że pieśń druga jest bardzo popularna w cantrze.. bo w pewnej innej osadzie zaśpiewała ją zupełnie inna postać..


i może by mnie nawet owa pieśń zachwyciła gdyby nie fakt że nie została ona wcale stworzona w Cantr ale jest piosenką przewodnią disneyowskiej bajki Pocahontas

sorki że post może nie na temat ale nie mogłam się powstrzymać..

- Agent 0007
- Posts: 1042
- Joined: Fri Jan 06, 2006 11:36 pm
- Location: Darudzystan
Marion
Marion
Przebudziłam się na Wyspie Fic. Dziwne doświadczenie. Straciłam pamięć tego, co było wcześniej, nagą, osłabioną i bezbronną, opierającą się bezradnie o pień drzewa odnalazł mnie traper imieniem Finn. Kim byłam? Och, jakże chciałabym pamiętać jaka była moja przeszłość! Gdy zapytano mnie o imię wzruszyłam jedynie ramionami. Spoglądał na mnie nie rozumiejąc, a ja poczułam, że me policzki się czerwienią. Marion – powiedziałam pierwsze słowo, które mi przyszło na myśl, a które – jak mi się wydawało – mogłoby być kobiecym imieniem. Po czym umknęłam wzrokiem gdzieś w bok. Trochę otumaniona rozejrzałam się wtedy po miejscu, gdzie rzucił mnie los. Znajdowałam się na skraju dość dużej polany, otoczonej ze wszystkich stron przez ciemny, groźny las. Mrok znajdującego się tuż za mymi plecami boru przerażał mnie. Spojrzałam niepewnie na Finna, po czym weszłam na jaśniejszą przestrzeń polany.
Wtedy zobaczyłam po raz pierwszy gwiazdy. Mrugały do mnie jasno sprawiając, że cała polana skąpana była w ich blasku. Były tak blisko! Zdawało się, że wiszą tuż nad linią najwyższych drzew, niczym błyskające białym światłem klejnoty wszyte w aksamitne niebo. Piękne… Nie mogłam oderwać wzroku. Dopiero odgłos głośno szeleszczącego marszu trapera wyrwał mnie z tego ekstatycznego podziwiania.
Odwróciłam się powoli, by znów spojrzeć w zmarszczoną twarz mężczyzny, który przedstawił się jako Finn. – Skąd się wzięłaś w mojej małej Osadzie? – a ja niepomiernie zdziwiona rozejrzałam się jeszcze raz wokół siebie. Osadzie? Polana była pusta, bez jednego domu, czy szopy. Poszukałam wzrokiem lepianek… pusto. Już miałam coś odpowiedzieć, ale Finn uśmiechnął się do mnie i wskazał dłonią na drewnianą chatę znajdującą się dokładnie za jego plecami, ciemniejszy cień majaczący niewyraźnie wśród drzew.
Teraz, gdy spisuje wydarzenia swojego życia nie pamiętam już nazwy tego uroczego zagajnika. Finn pozwolił mi zostać, oprócz niego w Osadzie – jak teraz czasem nazywam to miejsce w myślach – mieszkało kilku myśliwych, zbieraczy gumy i drwali. Była to mała, otwarta i pełna przyjaźni społeczność. Do szczęścia nie potrzeba nam było wiele. Dni mijały szybko. Zaprzyjaźniłam się z innymi traperami, zbierałam gumę i czasem drewno starając się pomagać w codziennych pracach Finnowi. Czasem przyjeżdżały do naszego małego zagajnika wyprawy z pobliskich większych miast: Karoliny i Jezioran, których celem była głównie guma. Handel był głównym środkiem zarobków myśliwych z Osady. Za jedzenie służyły nam dary lasu, zaś dla urozmaicenia diety w centrum polany znajdowała się kopcącą wędzarnia, w której prawie cały czas wisiało na sznurach mięso upolowanych przez społeczność zwierząt. Część dnia zawsze też spędzałam na spacerach po otaczającym bezpieczną polanę lesie bacząc jednak, by się zbytnio nie oddalić od odgłosów codziennej pracy. Życie w Osadzie nie było łatwe i przyjemne, ale jakoś dawałam sobie radę. Finn często uśmiechał się widząc mnie jak porywam się z kamienną siekierą na wielkie dęby. Ileż to razy był zdziwiony, gdy widział mnie jakiś czas potem dumnie siedząca na zwalonym pniu drzewa. Jak już napisałam życie tam nie było łatwe, ale nie pamiętałam innego. Początkowo nie myślałam nawet, że może być jakieś inne. Mieszkańcy miast jakoś nieodmiennie wzbudzali we mnie niechęć, a parsknięcia Finna, gdy tylko odwracali się plecami tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu.
Często jednak nocami w tamtym szczęśliwym okresie siedziałam na polanie i wpatrywałam się w nocne niebo. Gwiazdy i księżyc stały się moimi bliskimi przyjaciółmi, a ja zwierzałam się im naiwnie wierząc, że mnie usłyszą. Smutek nie wiadomo kiedy zaczął gościć w moim sercu. Spoglądając wśród mroku na jaśniejące niebo miałam jednak nadzieje… skrytą pod płaszczem ze stali nadzieję, że może jednak Finn kiedyś zauważy we mnie kobietę. Zakochana w tym twardym, bezuczuciowym człowieku myślałam, że może następny dzień przyniesie odmianę. Tak jednak nie było, a kolejny dzień był znów tylko pełnym wytężonej pracy czasem pomiędzy wschodem, a zachodem słońca – takim samym jak setka innych przed nim. Powoli zaczęłam tracić nadzieję…
Pewnego dnia nastąpiła jednak nagła zmiana. Do naszej Osady przybyła dwójka wesołych kupców. Byli inni niż ci z Karoliny, czy Jezioran. Skórę mieli ogorzałą, wysmaganą wiatrami, a twarze ich były żywe i wciąż młode. Kobieta nazywała się Flara, a mężczyzna Gerard. Opowiedzieli nam trochę o sobie, gdy ich o to poprosiłam ciekawa kim mogą być i jaka jest ich historia. Okazali się być żeglarzami. Ich statek czekał na nich niedaleko na wybrzeżu. Morze jest ogromne – mówili. Są miejsca między wyspami, z których nie widać żadnego stałego lądu, czasem tylko inny okręt przemknie w oddali. Aż po horyzont, gdzie morze styka się z niebem. Byli zdziwieni, gdy zaczęłam się dopytywać, czym właściwie ten horyzont jest. Ubodło mnie to trochę. Zwłaszcza, że wkrótce to oni stanęli przed dylematem: jak się zbierać powinno gumę? Śmiech mój i Finna rozbrzmiał w całym lesie. Byłam zachwycona wspaniałością tych dziwnych przybyszów, a jednocześnie denerwowała mnie ich niezwykła pewność siebie. Postanowiliśmy więc zrobić im z Finnem kawał. Zaczęliśmy udawać koty. Miauki i mruczenie słychać było w całej osadzie, a nieznajomi bardzo zdziwieni zaczęli się nam przyglądać z niepokojem. Ach, jak dobrze pamiętam tę chwilę!! Flara i Gerard ewakuowali się szybko w głąb lasu przemykając obok nas chyłkiem, ale ani ja, ani Finn na ich zniknięcie uwagi nie zwróciliśmy. Może zauważyłam to o tyle, o ile zostałam z Finnem sama. A sytuacja robiła się erotycznie dwuznaczna! Bo teraz „koty” zbliżały się do siebie mrucząc i ocierając się o siebie w sposób dość… podniecający. Jakże rozczarowana się poczułam, gdy Finn nagle przypomniał sobie o swoich pracach na polania! Przeklęty! Zostawił mnie wśród drzew pod byle głupim pozorem. A jak miała się czuć w takiej sytuacji młoda, niedoświadczona kobieta? Ze złością wbiłam siekierę w pień drzewa, tak mocno, że miałam problemy z jej wyciągnięciem. Rozgoryczenie wzięło górę nad gniewem i rozpłakałam się. Czułam się odrzucona i samotna, a mimo, że wiele dni spędziłam w Osadzie i przywiązałam się do wielu z jej mieszkańców żaden z nich nie był dla mnie przyjacielem, któremu można się zwierzyć i wypłakać w koszulę. Zamknęłam wspomnienie tej chwili głęboko w sobie, miało odtąd spoczywać za murem ze stali, którą otoczyłam moje serce. Żadnemu mężczyzna nie miało się od tamtej chwili udać przełamać tej bariery. Wiedziałam jedno – nie było już dla mnie miejsca na tej polanie, którą dotąd nazywałam domem. Wszystko się zmieniło. Wyruszyłam kilka dni później, za pomocą losowania rozstrzygając o odpowiednim kierunku marszu. Nie wzięłam ze sobą praktycznie nic. Dopiero przy pakowaniu zorientowałam się jak mało rzeczy posiadałam. Znoszone, brzydkie ubranie, tarcza, kamienna siekiera i po kilka kilogramów gumy i drewna – to był cały mój dobytek. Niewiele jak na 5 lat życia. Smutna była ta podróż. Droga dłużyła mi się strasznie, stopy i łydki były kamieniami, które musiałam za każdym krokiem podnosić, by iść dalej.
Po kilku dniach intensywnego marszu zobaczyłam dym ponad drzewami. Wędzarnia albo dom – stwierdziłam, gdy me wyszkolone przez trapera oczy przyjrzały się szarym obłoczkom uważniej. Okazało się jednak, że to jeszcze nie miasto. W cieniu drzew stała chatynka podobna do tej w mojej Osadzie. Rozejrzałam się poszukując mieszkańców. Kilku z nich podbiegło do mnie zaciekawionych kto też przybył w gości. Sympatyczni i życzliwi ludzie, ale nie chciałam zostawać tam dłużej niż to konieczne. Polanka za bardzo przypominała mi miejsce, które opuściłam. Bez żadnych perspektyw. Uzupełnić jedzenie i w drogę! W szeroki świat!
A jednak coś zyskałam. Coś, co sprawiło, że zostałam dłużej niż początkowo planowałam. Wśród przebywających w tym miejscu osób znalazłam przyjaciółkę. Lebra przebywała tu, tak jak i ja tymczasowo. Zbierała drewno na statek. Szybko sobie zaufałyśmy, a ja wreszcie miałam kogoś bliskiego! Doskonale się rozumiałyśmy, a ja podzieliłam jej marzenia. Zwiedzać świat, odkrywać, pływać po morzach i oceanach… o tym myślałyśmy. U jej boku poczułam się wolna i wreszcie radosna. Śmiech często nam odtąd towarzyszył, a przyjaźń między nami miała trwać na wieki. I tak się stało.
Miałam więc odtąd cel. Statek. Z opowieści żeglarzy wywnioskowałyśmy, że najlepszym odpowiednim dla nas i będącym w naszym zasięgu typem okrętu pełnomorskiego jest słup. Drewno, żelazo, młotki niezbędne przy konstrukcji… Ja jako ta bardziej zapobiegawcza i mniej bujająca w obłokach naszych marzeń szybko dostrzegłam kłopoty. Bo skąd wziąć żelazo? Długi czas rąbałyśmy wytrwale drewno, tym razem jednak nie miałam tego charakterystycznego dla pracy w Osadzie uczucia bezcelowości. Cały czas się przy tym zastanawiałam co dalej.
Ten czas pamiętam jak przez mgłę. Dawne to były czasy i pełne szczęścia, a takie – wiadomo – zapamiętuje się nie tak dokładnie. Żelazo zdobyłyśmy pracując w Jezioranach dla pewnego kowala. Zbierałyśmy drewno. Znowu… po raz kolejny. Ale wizja wspaniałych przygód podtrzymywała nas na duchu. Wreszcie – dzień zapłaty! 300 gram żelaza powędrowało do naszych plecaków – nie omieszkałam co nieco się potargować i – jak sądzę – wtedy odkryłam swoje kupieckie powołanie. Droga na wybrzeże prowadziła znów przez las. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy w pewnym momencie drzewa się skończyły, a przed nami rozciągał się błękitny ocean! W Jezioranach była woda, ale nie tak ogromna! Grzmot bałwanów uderzających o brzeg zaniepokoił by pewnie większość nie mających pojęcia o żegludze kobiet, ale my byłyśmy zbyt zafascynowane rozciągającym się przed nami widokiem. Morze powitało nas białą pianą na szczytach fal i mokrym, złocistym piaskiem pod stopami. Szybko zdobyłyśmy pozwolenie na budowę okrętu marząc o tym, by jak najszybciej poczuć jego chyboczący się pokład pod stopami i pęd wiatru na twarzy podczas rozwijania żagla. Piękna, acz naiwna do szaleństwa wizja. Niebezpieczeństwa? Ha! Co może stanąć na drodze odważnych poszukiwaczek przygód? Marchewkowe Ranczo było przyjaznym miejscem, a Ród Danvych, który je zamieszkiwał pomagał nam uczynnie w pracach nad okrętem.
Gwiazdy mogłam zachować wybierając się na morze. Niestety las, na zawsze jak się okazało, zostawiłam za sobą, by nigdy już w swoim życiu nie stąpać wśród drzew. Te dwie rzeczy kochałam ponad wszystko inne, oprócz morza oczywiście i obydwie postanowiłam mieć ze sobą. Gwiazdy świeciły nad nami jasno każdej bezchmurnej nocy, zaś słupa nazwałam „Leśny Dom”. Lebra nie oponowała, tak jak i w poprzednich sprawach pozostawiając mi inicjatywę. Uzbierałyśmy jeszcze marchwi na podróż i wypłynęłyśmy! Jak się żegluje, gdy nie ma się o tym najmniejszego pojęcia oprócz kilku wskazówek udzielonych nam jeszcze na lądzie? Makabrycznie! Minęło sporo czasu zanim w ogóle nauczyłyśmy się sterować odpowiednio naszym domem. Wyznaczyłyśmy kurs w oparciu o otrzymane na Ranczu mapy. Naszym celem było Vlotryan – słyszałyśmy o nim jako o największym z miast Wierząc, że jest to miejsce gdzie można zasięgnąć języka i nie mając jeszcze dokładnie sprecyzowanych planów zamierzałyśmy właśnie tam zdecydować co dalej.
Rejs trwał długo, zainteresowanych odsyłam do dziennika pokładowego naszego statku. Vlotryan okazało się większe niż myślałyśmy. Czym prędzej zeszłyśmy na ląd i otumanione rozglądałyśmy się w podziwie. Przedstawiłyśmy się głośno, a ja zaczęłam poszukiwać dla nas jakiegoś zajęcia. W końcu mając słupa należy go jakoś wykorzystywać. Zwiedziłam vlotryańską bibliotekę – bogatą, acz niestety zamkniętą. Na moje specjalne życzenie śpiący strażnik miejski otworzył mi drzwi. Zaczytywałam się w księgach poznając świat i ucząc się.
Vlotryan było ciche. Przebywałyśmy tam kilka dni jednak miasto było jak opuszczone. Tylko ludzie kręcili się miedzy budynkami nie mając nawet ochoty na chwilę rozmowy. Miasto Szeptów – tak je nazwałyśmy z Lebrą. Były jednak we Vlotryan dwa wyjątki: Borgia i Mapua. Pierwsza byłą jubilerką, naszym pierwszym zleceniodawcą. Druga zaś, sympatyczna, zagubiona dwudziestolatka zaprzyjaźniła się z nami i dołączyła do naszej załogi. Pływałyśmy więc odtąd we trzy. Naszym zadaniem zaś było przywiezienie Borgii złota i boksytów z wyspy D. Według map ich złoża znajdowały się jedynie w Górach Złotych, nieopodal państwa zwanego Devrapolis. Opuszczałyśmy Vlotryan bez żalu, by jak najprędzej wykonać zadanie i odebrać należną nam zapłatę.
Od tamtego czasu ciągle żegluję nie spędzając wiele czasu na lądzie. Lebra i Mapua ciągle są ze mną, aczkolwiek niepokoi mnie ich częsty sen. Boję się, że może się przerodzić w jakieś choróbsko. Do załogi dołączyła jeszcze jedna kobieta – Tranela – tak jak i my wszystkie przed odnalezieniem się zagubiona i samotna. Tworzymy małą społeczność na morzu. Odwiedziłyśmy mnóstwo miejsc: sympatycznych i wesołych, a także smutnych i przesiąkniętych nienawiścią. Dobrze, że tych drugich było znacznie mniej. Devrapolis, Złote Góry, Port Karoliny, Vlotryan, Fortholm, Kilivil Hrodofic, Kililal Hrodofic, Marchwiowe Ranczo, Rajska Plaża i ponownie Port Karoliny. Wszystkie te miejsca odwiedził nasz okręt. Nasza leśna flota także się rozrasta: wzbogaciła się niedawno o „Leśną Gałązkę” – długą łódź, a w budowie jest raker, ukoronowanie moich morskich wysiłków – wspaniały smukły okręt o nazwie jakże pasujących do pozostałych statków: „Szum Liści”.
Pisząc te słowa z optymizmem patrzę w przyszłość. Niedawno stuknęła mi czterdziestka. Mam nadzieje, że nasza mała kobieca gromadka będzie się powiększać i czerpać nadal siłę z przyjaźni. Żyć w szczęściu i w radości. Żyć…
Marion, Port Karolina, 1810
Powinienem napisać to wcześniej, przed krzyżykiem i pozostawić po sobie w grze. A tak zginie gdzies w zakamarkach forum... Od siebie dodam, że to właśnie Marion i jej marzeń było mi najbadziej żal, gdy odchodziłem od cantr. Nie była postacią o ogromnym znaczeniu dla świata jak J*, ale miała w sobie czar, który mnie zafascynował. No, ale jak widać niewystarczająco.
Pozdrowienia dla gromady kobietek...
edit: ciekawe ilu z was przeczyta choc polowe. No, ale coz. Jak ktos jest leniwy to poczatek i zakonczenie wiele wyjasniaja
Przebudziłam się na Wyspie Fic. Dziwne doświadczenie. Straciłam pamięć tego, co było wcześniej, nagą, osłabioną i bezbronną, opierającą się bezradnie o pień drzewa odnalazł mnie traper imieniem Finn. Kim byłam? Och, jakże chciałabym pamiętać jaka była moja przeszłość! Gdy zapytano mnie o imię wzruszyłam jedynie ramionami. Spoglądał na mnie nie rozumiejąc, a ja poczułam, że me policzki się czerwienią. Marion – powiedziałam pierwsze słowo, które mi przyszło na myśl, a które – jak mi się wydawało – mogłoby być kobiecym imieniem. Po czym umknęłam wzrokiem gdzieś w bok. Trochę otumaniona rozejrzałam się wtedy po miejscu, gdzie rzucił mnie los. Znajdowałam się na skraju dość dużej polany, otoczonej ze wszystkich stron przez ciemny, groźny las. Mrok znajdującego się tuż za mymi plecami boru przerażał mnie. Spojrzałam niepewnie na Finna, po czym weszłam na jaśniejszą przestrzeń polany.
Wtedy zobaczyłam po raz pierwszy gwiazdy. Mrugały do mnie jasno sprawiając, że cała polana skąpana była w ich blasku. Były tak blisko! Zdawało się, że wiszą tuż nad linią najwyższych drzew, niczym błyskające białym światłem klejnoty wszyte w aksamitne niebo. Piękne… Nie mogłam oderwać wzroku. Dopiero odgłos głośno szeleszczącego marszu trapera wyrwał mnie z tego ekstatycznego podziwiania.
Odwróciłam się powoli, by znów spojrzeć w zmarszczoną twarz mężczyzny, który przedstawił się jako Finn. – Skąd się wzięłaś w mojej małej Osadzie? – a ja niepomiernie zdziwiona rozejrzałam się jeszcze raz wokół siebie. Osadzie? Polana była pusta, bez jednego domu, czy szopy. Poszukałam wzrokiem lepianek… pusto. Już miałam coś odpowiedzieć, ale Finn uśmiechnął się do mnie i wskazał dłonią na drewnianą chatę znajdującą się dokładnie za jego plecami, ciemniejszy cień majaczący niewyraźnie wśród drzew.
Teraz, gdy spisuje wydarzenia swojego życia nie pamiętam już nazwy tego uroczego zagajnika. Finn pozwolił mi zostać, oprócz niego w Osadzie – jak teraz czasem nazywam to miejsce w myślach – mieszkało kilku myśliwych, zbieraczy gumy i drwali. Była to mała, otwarta i pełna przyjaźni społeczność. Do szczęścia nie potrzeba nam było wiele. Dni mijały szybko. Zaprzyjaźniłam się z innymi traperami, zbierałam gumę i czasem drewno starając się pomagać w codziennych pracach Finnowi. Czasem przyjeżdżały do naszego małego zagajnika wyprawy z pobliskich większych miast: Karoliny i Jezioran, których celem była głównie guma. Handel był głównym środkiem zarobków myśliwych z Osady. Za jedzenie służyły nam dary lasu, zaś dla urozmaicenia diety w centrum polany znajdowała się kopcącą wędzarnia, w której prawie cały czas wisiało na sznurach mięso upolowanych przez społeczność zwierząt. Część dnia zawsze też spędzałam na spacerach po otaczającym bezpieczną polanę lesie bacząc jednak, by się zbytnio nie oddalić od odgłosów codziennej pracy. Życie w Osadzie nie było łatwe i przyjemne, ale jakoś dawałam sobie radę. Finn często uśmiechał się widząc mnie jak porywam się z kamienną siekierą na wielkie dęby. Ileż to razy był zdziwiony, gdy widział mnie jakiś czas potem dumnie siedząca na zwalonym pniu drzewa. Jak już napisałam życie tam nie było łatwe, ale nie pamiętałam innego. Początkowo nie myślałam nawet, że może być jakieś inne. Mieszkańcy miast jakoś nieodmiennie wzbudzali we mnie niechęć, a parsknięcia Finna, gdy tylko odwracali się plecami tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu.
Często jednak nocami w tamtym szczęśliwym okresie siedziałam na polanie i wpatrywałam się w nocne niebo. Gwiazdy i księżyc stały się moimi bliskimi przyjaciółmi, a ja zwierzałam się im naiwnie wierząc, że mnie usłyszą. Smutek nie wiadomo kiedy zaczął gościć w moim sercu. Spoglądając wśród mroku na jaśniejące niebo miałam jednak nadzieje… skrytą pod płaszczem ze stali nadzieję, że może jednak Finn kiedyś zauważy we mnie kobietę. Zakochana w tym twardym, bezuczuciowym człowieku myślałam, że może następny dzień przyniesie odmianę. Tak jednak nie było, a kolejny dzień był znów tylko pełnym wytężonej pracy czasem pomiędzy wschodem, a zachodem słońca – takim samym jak setka innych przed nim. Powoli zaczęłam tracić nadzieję…
Pewnego dnia nastąpiła jednak nagła zmiana. Do naszej Osady przybyła dwójka wesołych kupców. Byli inni niż ci z Karoliny, czy Jezioran. Skórę mieli ogorzałą, wysmaganą wiatrami, a twarze ich były żywe i wciąż młode. Kobieta nazywała się Flara, a mężczyzna Gerard. Opowiedzieli nam trochę o sobie, gdy ich o to poprosiłam ciekawa kim mogą być i jaka jest ich historia. Okazali się być żeglarzami. Ich statek czekał na nich niedaleko na wybrzeżu. Morze jest ogromne – mówili. Są miejsca między wyspami, z których nie widać żadnego stałego lądu, czasem tylko inny okręt przemknie w oddali. Aż po horyzont, gdzie morze styka się z niebem. Byli zdziwieni, gdy zaczęłam się dopytywać, czym właściwie ten horyzont jest. Ubodło mnie to trochę. Zwłaszcza, że wkrótce to oni stanęli przed dylematem: jak się zbierać powinno gumę? Śmiech mój i Finna rozbrzmiał w całym lesie. Byłam zachwycona wspaniałością tych dziwnych przybyszów, a jednocześnie denerwowała mnie ich niezwykła pewność siebie. Postanowiliśmy więc zrobić im z Finnem kawał. Zaczęliśmy udawać koty. Miauki i mruczenie słychać było w całej osadzie, a nieznajomi bardzo zdziwieni zaczęli się nam przyglądać z niepokojem. Ach, jak dobrze pamiętam tę chwilę!! Flara i Gerard ewakuowali się szybko w głąb lasu przemykając obok nas chyłkiem, ale ani ja, ani Finn na ich zniknięcie uwagi nie zwróciliśmy. Może zauważyłam to o tyle, o ile zostałam z Finnem sama. A sytuacja robiła się erotycznie dwuznaczna! Bo teraz „koty” zbliżały się do siebie mrucząc i ocierając się o siebie w sposób dość… podniecający. Jakże rozczarowana się poczułam, gdy Finn nagle przypomniał sobie o swoich pracach na polania! Przeklęty! Zostawił mnie wśród drzew pod byle głupim pozorem. A jak miała się czuć w takiej sytuacji młoda, niedoświadczona kobieta? Ze złością wbiłam siekierę w pień drzewa, tak mocno, że miałam problemy z jej wyciągnięciem. Rozgoryczenie wzięło górę nad gniewem i rozpłakałam się. Czułam się odrzucona i samotna, a mimo, że wiele dni spędziłam w Osadzie i przywiązałam się do wielu z jej mieszkańców żaden z nich nie był dla mnie przyjacielem, któremu można się zwierzyć i wypłakać w koszulę. Zamknęłam wspomnienie tej chwili głęboko w sobie, miało odtąd spoczywać za murem ze stali, którą otoczyłam moje serce. Żadnemu mężczyzna nie miało się od tamtej chwili udać przełamać tej bariery. Wiedziałam jedno – nie było już dla mnie miejsca na tej polanie, którą dotąd nazywałam domem. Wszystko się zmieniło. Wyruszyłam kilka dni później, za pomocą losowania rozstrzygając o odpowiednim kierunku marszu. Nie wzięłam ze sobą praktycznie nic. Dopiero przy pakowaniu zorientowałam się jak mało rzeczy posiadałam. Znoszone, brzydkie ubranie, tarcza, kamienna siekiera i po kilka kilogramów gumy i drewna – to był cały mój dobytek. Niewiele jak na 5 lat życia. Smutna była ta podróż. Droga dłużyła mi się strasznie, stopy i łydki były kamieniami, które musiałam za każdym krokiem podnosić, by iść dalej.
Po kilku dniach intensywnego marszu zobaczyłam dym ponad drzewami. Wędzarnia albo dom – stwierdziłam, gdy me wyszkolone przez trapera oczy przyjrzały się szarym obłoczkom uważniej. Okazało się jednak, że to jeszcze nie miasto. W cieniu drzew stała chatynka podobna do tej w mojej Osadzie. Rozejrzałam się poszukując mieszkańców. Kilku z nich podbiegło do mnie zaciekawionych kto też przybył w gości. Sympatyczni i życzliwi ludzie, ale nie chciałam zostawać tam dłużej niż to konieczne. Polanka za bardzo przypominała mi miejsce, które opuściłam. Bez żadnych perspektyw. Uzupełnić jedzenie i w drogę! W szeroki świat!
A jednak coś zyskałam. Coś, co sprawiło, że zostałam dłużej niż początkowo planowałam. Wśród przebywających w tym miejscu osób znalazłam przyjaciółkę. Lebra przebywała tu, tak jak i ja tymczasowo. Zbierała drewno na statek. Szybko sobie zaufałyśmy, a ja wreszcie miałam kogoś bliskiego! Doskonale się rozumiałyśmy, a ja podzieliłam jej marzenia. Zwiedzać świat, odkrywać, pływać po morzach i oceanach… o tym myślałyśmy. U jej boku poczułam się wolna i wreszcie radosna. Śmiech często nam odtąd towarzyszył, a przyjaźń między nami miała trwać na wieki. I tak się stało.
Miałam więc odtąd cel. Statek. Z opowieści żeglarzy wywnioskowałyśmy, że najlepszym odpowiednim dla nas i będącym w naszym zasięgu typem okrętu pełnomorskiego jest słup. Drewno, żelazo, młotki niezbędne przy konstrukcji… Ja jako ta bardziej zapobiegawcza i mniej bujająca w obłokach naszych marzeń szybko dostrzegłam kłopoty. Bo skąd wziąć żelazo? Długi czas rąbałyśmy wytrwale drewno, tym razem jednak nie miałam tego charakterystycznego dla pracy w Osadzie uczucia bezcelowości. Cały czas się przy tym zastanawiałam co dalej.
Ten czas pamiętam jak przez mgłę. Dawne to były czasy i pełne szczęścia, a takie – wiadomo – zapamiętuje się nie tak dokładnie. Żelazo zdobyłyśmy pracując w Jezioranach dla pewnego kowala. Zbierałyśmy drewno. Znowu… po raz kolejny. Ale wizja wspaniałych przygód podtrzymywała nas na duchu. Wreszcie – dzień zapłaty! 300 gram żelaza powędrowało do naszych plecaków – nie omieszkałam co nieco się potargować i – jak sądzę – wtedy odkryłam swoje kupieckie powołanie. Droga na wybrzeże prowadziła znów przez las. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy w pewnym momencie drzewa się skończyły, a przed nami rozciągał się błękitny ocean! W Jezioranach była woda, ale nie tak ogromna! Grzmot bałwanów uderzających o brzeg zaniepokoił by pewnie większość nie mających pojęcia o żegludze kobiet, ale my byłyśmy zbyt zafascynowane rozciągającym się przed nami widokiem. Morze powitało nas białą pianą na szczytach fal i mokrym, złocistym piaskiem pod stopami. Szybko zdobyłyśmy pozwolenie na budowę okrętu marząc o tym, by jak najszybciej poczuć jego chyboczący się pokład pod stopami i pęd wiatru na twarzy podczas rozwijania żagla. Piękna, acz naiwna do szaleństwa wizja. Niebezpieczeństwa? Ha! Co może stanąć na drodze odważnych poszukiwaczek przygód? Marchewkowe Ranczo było przyjaznym miejscem, a Ród Danvych, który je zamieszkiwał pomagał nam uczynnie w pracach nad okrętem.
Gwiazdy mogłam zachować wybierając się na morze. Niestety las, na zawsze jak się okazało, zostawiłam za sobą, by nigdy już w swoim życiu nie stąpać wśród drzew. Te dwie rzeczy kochałam ponad wszystko inne, oprócz morza oczywiście i obydwie postanowiłam mieć ze sobą. Gwiazdy świeciły nad nami jasno każdej bezchmurnej nocy, zaś słupa nazwałam „Leśny Dom”. Lebra nie oponowała, tak jak i w poprzednich sprawach pozostawiając mi inicjatywę. Uzbierałyśmy jeszcze marchwi na podróż i wypłynęłyśmy! Jak się żegluje, gdy nie ma się o tym najmniejszego pojęcia oprócz kilku wskazówek udzielonych nam jeszcze na lądzie? Makabrycznie! Minęło sporo czasu zanim w ogóle nauczyłyśmy się sterować odpowiednio naszym domem. Wyznaczyłyśmy kurs w oparciu o otrzymane na Ranczu mapy. Naszym celem było Vlotryan – słyszałyśmy o nim jako o największym z miast Wierząc, że jest to miejsce gdzie można zasięgnąć języka i nie mając jeszcze dokładnie sprecyzowanych planów zamierzałyśmy właśnie tam zdecydować co dalej.
Rejs trwał długo, zainteresowanych odsyłam do dziennika pokładowego naszego statku. Vlotryan okazało się większe niż myślałyśmy. Czym prędzej zeszłyśmy na ląd i otumanione rozglądałyśmy się w podziwie. Przedstawiłyśmy się głośno, a ja zaczęłam poszukiwać dla nas jakiegoś zajęcia. W końcu mając słupa należy go jakoś wykorzystywać. Zwiedziłam vlotryańską bibliotekę – bogatą, acz niestety zamkniętą. Na moje specjalne życzenie śpiący strażnik miejski otworzył mi drzwi. Zaczytywałam się w księgach poznając świat i ucząc się.
Vlotryan było ciche. Przebywałyśmy tam kilka dni jednak miasto było jak opuszczone. Tylko ludzie kręcili się miedzy budynkami nie mając nawet ochoty na chwilę rozmowy. Miasto Szeptów – tak je nazwałyśmy z Lebrą. Były jednak we Vlotryan dwa wyjątki: Borgia i Mapua. Pierwsza byłą jubilerką, naszym pierwszym zleceniodawcą. Druga zaś, sympatyczna, zagubiona dwudziestolatka zaprzyjaźniła się z nami i dołączyła do naszej załogi. Pływałyśmy więc odtąd we trzy. Naszym zadaniem zaś było przywiezienie Borgii złota i boksytów z wyspy D. Według map ich złoża znajdowały się jedynie w Górach Złotych, nieopodal państwa zwanego Devrapolis. Opuszczałyśmy Vlotryan bez żalu, by jak najprędzej wykonać zadanie i odebrać należną nam zapłatę.
Od tamtego czasu ciągle żegluję nie spędzając wiele czasu na lądzie. Lebra i Mapua ciągle są ze mną, aczkolwiek niepokoi mnie ich częsty sen. Boję się, że może się przerodzić w jakieś choróbsko. Do załogi dołączyła jeszcze jedna kobieta – Tranela – tak jak i my wszystkie przed odnalezieniem się zagubiona i samotna. Tworzymy małą społeczność na morzu. Odwiedziłyśmy mnóstwo miejsc: sympatycznych i wesołych, a także smutnych i przesiąkniętych nienawiścią. Dobrze, że tych drugich było znacznie mniej. Devrapolis, Złote Góry, Port Karoliny, Vlotryan, Fortholm, Kilivil Hrodofic, Kililal Hrodofic, Marchwiowe Ranczo, Rajska Plaża i ponownie Port Karoliny. Wszystkie te miejsca odwiedził nasz okręt. Nasza leśna flota także się rozrasta: wzbogaciła się niedawno o „Leśną Gałązkę” – długą łódź, a w budowie jest raker, ukoronowanie moich morskich wysiłków – wspaniały smukły okręt o nazwie jakże pasujących do pozostałych statków: „Szum Liści”.
Pisząc te słowa z optymizmem patrzę w przyszłość. Niedawno stuknęła mi czterdziestka. Mam nadzieje, że nasza mała kobieca gromadka będzie się powiększać i czerpać nadal siłę z przyjaźni. Żyć w szczęściu i w radości. Żyć…
Marion, Port Karolina, 1810
Powinienem napisać to wcześniej, przed krzyżykiem i pozostawić po sobie w grze. A tak zginie gdzies w zakamarkach forum... Od siebie dodam, że to właśnie Marion i jej marzeń było mi najbadziej żal, gdy odchodziłem od cantr. Nie była postacią o ogromnym znaczeniu dla świata jak J*, ale miała w sobie czar, który mnie zafascynował. No, ale jak widać niewystarczająco.

Pozdrowienia dla gromady kobietek...

edit: ciekawe ilu z was przeczyta choc polowe. No, ale coz. Jak ktos jest leniwy to poczatek i zakonczenie wiele wyjasniaja

Last edited by Agent 0007 on Fri Feb 23, 2007 3:29 pm, edited 1 time in total.
- tehanu
- Posts: 872
- Joined: Thu Sep 21, 2006 9:00 pm
- Location: 3city
-
- Posts: 397
- Joined: Tue Oct 31, 2006 6:45 am
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 1 guest