Zero. Samo imię trochę mówi o moim stosunku do tej własnej postaci. Stworzony i prowadzony jako groteskowy, przerysowany, składający się z tylko kupki cech pseudo-gimbo-dres. W jego wypowiedzi osobno na koniec wstawiałam wulgaryzmy. Dobrze odegrany nie był, chociaż moim zdaniem zdarzyły się w odpowiednim otoczeniu i niezłe fragmenty.
Jego prawdziwa historia nigdy w grze nie zaistnieje. Może to dobrze. Marne, ale realistyczne.
Zero przebudził się w wymierającym Los Retos na Raj, niewiele po tym zgarnięto go do Dom Bojran. Przeżył tam kilka lat, składając na kilka rzeczy, paląc, pijąc, zakochując się w pewnej dziewczynie, głupawo przeklinając, wymyślając gimbo-rapy.
Jak na gimbo-umysłowego buntownika przystało, pod wpływem celowanej prohibicji i innych zakazów, wybył z "rodzinnego" miasta. Na swoim pierwszym statku - zwykłej łódce. Częściowo zarobił a częściowo dostał kolejny - ożaglowanego slupa. Trzeci - galeon - ukradł. Ostatecznie sprzedał. Zbudował szabrownik - "Łódź podwodną samozatapialną jednorazowego użytku". Pływał tu i tam. Czasem zarabiał, czasem nadawał do "ukochanej" pozostającej w Dom Bojran. Przez jakiś czas robił za ochroniarza. Stoczył kilka bitew na rymy, pozostawił pety w paru portach.
Zarabiał przysypiając przez kilkanaście dni w Fortholmie, skończyło się to jednak gdy pewien bojving niesprowokowany poranił go toporem. Zero otrzymał co zapracował do tej pory, na odczepnego dostał też trochę leków, jednak jako że czuł się całkiem niewinnie pokrzywdzony, widząc brak ukarania świra uznał za winny cały ród... i zapowiedział zemstę.
Wciąż pływał tu i tam, co kilka lat zjawiał się w mieście, do którego najbardziej przynależał. Jego gimbusowa miłość zmarła w Dom Bojran z głodu, nikt nie dokarmił jej w śpiączce. Zakopał ją ktoś nieświadomy, że nie była bezimienną obojętną wszystkim. Przed Zerem ukryto tożsamość winowajcy. Rozżalony znowu odpłynął.
Zajął się wielką misją od-pedalania przyjaciela, któremu dawniej był ochroniarzem. Podstępem zabrał go na wycieczkę, kusząc chomikami. Sam miał nadzieję polować na krokodyle i promować prawdziwą męskość. Ostatecznie... dla każdego coś miłego. W podróży Mrekken związał się z drugim gejem. Porażka na całej linii.
Zero zabrał się za prywatne porachunki. Na swój sposób zrealizował zemstę na rodzie bojvingów - "mnie niewinnego krzywda od nich spotkała to oko za oko, będzie krzywda niewinnej". Jawnie zgarnął z placu jednego z bojvińskich miast starszą osobę z rodu, zostawił podpisany liścik, odpłynął. Początkowo zaskoczony brakiem nawoływania o porwanej radiowo, brakiem pościgu, przepłynął się na Fu i z powrotem. Nie zmienił nawet nazwy statku. Jak dawniej odwiedzał różne miasta.
"K..wa, oni też jej mieli dość? Biednemu wiatr piździ w oczy, jak zawsze nic nie wychodzi."
Nie zamierzał zabijać porwanej, nie odebrał jej nic, musiał pilnować czy nie zaczyna ona wyłamywać zamka. Miała zapowiedziane, że oberwie toporem jedynie gdy będzie usiłowała coś łomem zmajstrować.
W końcu po kilku latach wypuścił ją na wolność w pustym porcie niedaleko jednego z bojvińskich miast.
W jego osobistym mniemaniu taka zemsta była uczciwa.
Wciąż ani myślał się ukrywać.
Odpracowywał właśnie drobny dług (za nowe ciuchy na ślub Mrekkena i Kleofasa, na którym klnąc na czym świat stoi niósł welon przyjaciela) w Dom Bojran, gdy bojvingowie nadali o potwornej krzywdzie biednej, storturowanej porwanej, o której zniknięciu przez pięć lat świat nie usłyszał. Cóż, przesadnie lubiana nie była i u siebie, ale to inna historia

Dom Bojran Zero zamknęło, początkowo w teorii "do wyjaśnienia", które to wyjaśnianie zaczęło się poranieniem go na skraj śmierci i zostawieniem samemu sobie. Znowu ten pech... Ale przecież był winny, do tego co w oskarżeniu było prawdziwe, przyznawał się. Nie uważał się za zbrodniarza a kogoś kto po swojemu załatwia porachunki i nikomu nic do tego. Mając w perspektywie wydanie na śmierć bojvingom, dobił się.