Ja przede wszystkim - Fruuu. Bez tamtej postaci, pewnie nie grałbym już w Cantra. Była świetnie poprowadzona i sprawiała, że cała okolica tętniła życiem. Doprowadziło to do stanu, że siadywałem przy komórce o 2 w nocy i grałem w Cantra. To były czasy...
Moja postać do dzisiaj nie do końca poradziła sobie z jej śmiercią...
Dalej - stara bojvińska załoga. Hallfred, Arvense, Jukke. Z nich trzech, tylko Arv jeszcze żyje i długo pożyje *zapuszcza piłę spalinową, rozglądając się groźnie*. Ale to oni trzymali Ród za jaja, przynajmniej w czasach, gdy moja postać do nich dołączyła (bodaj następnego dnia po spawnie!

Któż jeszcze? Sam nie wiem.
Pamiętam też o każdym, kto naraził się moim postaciom, bo to wprowadzało dodatkowy kolorek do gry, aczkolwiek nie zawsze gracze trzymali należyty dystans (litościwie spuszczę na to zasłonę milczenia). Ale przynajmniej było ciekawie.
