abigail wrote:Wacławie, z niecierpliwością czekam na nekrolog Wacnega, choć jako gracz wiem o jego życiu całkiem sporo

.
Wacneg miał to szczęście obcować z Twoimi dwiema postaciami, więc na pewno wiesz sporo, ale czy wszystko?
No to zaczynamy *siadł wygodnie na kamiennej ławie i poprawił kapelusz zasłaniający mu oczy*
Wacneg przebudził się w Bojholmie (niestety nie przypomnę sobie daty). Po zapoznaniu się z Bojvingami, którzy przyjęli go bardzo ciepło, zaczął pracować w Domu Zjednoczenia. Thing zbliżał się coraz większymi krokami, a wtedy jeszcze pełen wigoru, wesoły chłopak podjął najważniejszą decyzję w swoim życiu. Wstąpienie do Rodu Bojvingów, rodziny, w której każdy dla każdego jest bratem/siostrą, której siłą jest jedność i honor...Było to spełnienie jego marzeń. Wreszcie miał o kogo się troszczyć i komu się wyżalać. Wacneg zmienił się diametralnie po niefortunnej akcji porwania pewnej kobiety z Vlotryan. (swoją drogą...Bardziej wnerwiającej postaci chyba nie dane było mu słyszeć

) Uniknął śmierci tylko dzięki temu, że schował się wtedy w kajucie większej jednostki. Wtrącony do vlotryańskiego aresztu razem z Eggarem, przesiedział tam dwa lata, długo zastanawiając się nad tym, co najlepszego uczynił. Zabrano mu wtedy topór, a nawet łopatę. Z braku innego zajęcia, nieustannie przykręcał i odkręcał kółko od taczki (przez co nabrał do niej senstymentu). Po wyjściu z więzienia został zrównany z błotem przez światłych i prawych mieszkańców miasta szeptów. Nie przejął się tym jednak. Po odbyciu kary coś w nim pękło. Nie pomagały tłumaczenia, że to nie była jego wina, że był młody i głupi. Nie mógł sobie wybaczyć śmierci dwóch kompanów; Thorvalda i Dronira, którzy wtedy stracili życie. Bojviński spiryt, którego trzy łyki z początku powalały biedaka, coraz częściej gościł w jego gardle. Pobyt w Archburgu na Aldurei pozwolił mu trochę odżyć. Starał się sprawiać wrażenie zadowolonego i uśmiechniętego, mimo gnębiących go co noc wspomnień. Po niespodziewanej śmierci Eggara, jego przyjaciela, z którym spędził kawał czasu, załamał się kompletnie. Przestał dobrze sypiać, częściowo zamknął się w sobie. Jego oczy straciły głębie, a zaczerwienione białka coraz bardziej rzucały się wszystkim w oczy, dlatego też zasłaniał je swoim trzcinianym kapeluszem. Po jakimś czasie do Bojholmu zawitali Kurenai i Kaved Aratardo. Wacneg mimo wszystko był aktywny i ochoczo zaczynał rozmowy, szukając w nich pocieszenia. Zainteresował się Kurenai, ale nie uważał, ażeby jakikolwiek związek był dla niego. Bał się straty kolejnej bliskiej osoby tak bardzo, że nie miał odwagi podjąć ryzyka. Do zmiany podejścia do "sprawy" przekonał go znany wszystkim upierdliwy, miły staruszek Arvense

(Jestem pewien, że maczał palce w wysłaniu nas jednym statkiem do Fortholmu).
Wacneg w Fortholmie spędził najpiękniejsze chwile swojego krótkiego, aczkolwiek pełnego cierpień życia. Sympatia, jaką darzył Kurenai powoli przeistaczała się w coś o wiele poważniejszego. Wszystkie te ogniska i zabawy na plaży, okładanie się drewniakami (ekhem, najczęściej) Przywróciły w nim chęć do życia. Mimo to stale pił coraz więcej, popadając w lekki alkoholizm. Nie przejmował się tym jednak, w końcu każdy Bojving lubi sobie popić.
Zginął w obronie swoich najbliższych, oddając jeden strzał z kuszy, samemu ginąc pod gradem celnych ciosów toporów i mieczy (chyba nawet z kuszy dostał). Nie zdążył powiedzieć swojej wybrance tego, czego obawiał się najbardziej - Zakochał się w niej, tym samym częściowo sprowadzając na nią śmierć.
Pisał pamiętnik, który raczej wyglądał jak szybkie wpisy co ważniejszych wydarzeń. (ktoś wie, co się z nim stało?)
Bardzo miło mi słyszeć, że Wacneg był dobrze odgrywany. Nie wiem tylko, czy zdołam przeskoczyć tą poprzeczkę innymi postaciami. Bojving daje bardzo duże pole do Rpowego popisu, którego na pewno nie wykorzystałem nawet w połowie.
Pozdrawiam.