Odeszli... [*]

Ogólna pozapostaciowa dyskusja pomiędzy graczami Cantr II.

Moderators: Public Relations Department, Players Department

Vivaldii
Posts: 150
Joined: Fri Dec 30, 2005 10:51 pm

Postby Vivaldii » Wed Mar 21, 2007 11:17 am

Skoro już upłynęło sporo czasu, żeby wyjaśnić pewne sprawy ujawnie większość swoich postaci z pierwszego i drugiego razu z Cantr:

moja przygoda trwała nieomal dokładnie rok... jak na 1 rok jestem zadowolony, nie udało się osiągnąć wszystkiego ale dzięki zaangażwoaniu bardzo wielu osób udało się dołożyć niewielką cegiełkę do historii Cantr i być przyczynkiem do kilku już legendarnych chyba i pewnie ciągle dość tajemniczych i obrośniętych plotkami zdarzeń :)

Alveron
Kirin McLogan

Magnus Atahin
AUTO: "Ci co go znali wiedzieli jak wielkim i wspaniałym był człowiekiem, Urodzony przywódca, ale nie żądny władzy, rozsądny i skory do kompromisu. Popełnił samobójstwo w trosce o dobro swojego ludu."

Abu
Robin Waw: "Pewien trzydziestolatek być może Bojving jego zwłoki zostały znalezione na długiej łodzi o nazwie ciec, popełnił samobójstwo przy pomocy kilofa."

Thorley
Gnom: "Thorley, wesoły rastafarianin próbował uciekać, ale dogonili go i zamordowali."
Sasza: "Thorley'a pamiętam.. jak namawiał do palenia konopi, ale po kryjomu bo Natasza tego nie pochwalała.. Szkoda że zginął."


To miłe, że postać która najmniej osiągnęła wzbudziła tak sympatyczne reakcje. Dzięki.

Ayana
Skjold
Forn
Teg

i jeszcze kilka innych do których nie miałem nigdy sentymentu.

Dziękuję wszystkim, którym powinienem i którzy wiedzą że to o nich chodzi :-)
Last edited by Vivaldii on Sun Mar 25, 2007 10:29 pm, edited 6 times in total.
User avatar
CzerwonyMag
Posts: 508
Joined: Sun Jan 29, 2006 6:33 pm
Location: Kraków/Cracow

Postby CzerwonyMag » Thu Mar 22, 2007 12:17 am

Alex Alvine z Portu Rzemiosł - urodziła się w Cechowicach na kilka dni przed moją postacią i to je do siebie zbliżyło. Oboje byli świżakami, młodzikami, poszukującymi drogi życiowej. Nasze postaci szybko sobie przypadły do gustu. Szybko się dogadali zapragnęli tego samego - wspaniałych podróży... we dwoje. Ruszyli tam dokąd udają się podróżnicy - do portu, Portu Rzemiosł. On już wtedy był strażnikiem miejskim, ona bardką piszącą piękne wiersze i pieśni, także na jego temat. W Porcie im się bardzo spodobało, a że już stali się bardziej dorośli, młodzieńczy entuzjazm do podróży im zgasł i zostali w Porcie. Piszę w liczbie mnogiej, bo on był przy niej a ona przy nim, nawet gdy dzieliły ich ogromne odległości.

Było wiele wspaniałych chwil kiedy Alex żyła, wyprawa łódką portową po zatoce, ślub, wspólne rozmowy, "spotkania" w prywatnym mieszkaniu ;), było kilka mrocznych akcentów - sprawa Abrasaxa (kiedy on ruszył za złodziejem w stronę Cechowic, po czym wrócił i poszedł do budynku, ona nie zauważyła jego powrotu, i ruszyła w stronę Cechowic chcąc umrzeć razem z nim - na szczęście gdy on się o tym dowiedział zawrócił ją), no a później jej śpiączka... Śpiączka podczas, której - dzięki temu, że ona była lekka, a jej mąż świetnie przeciągał ciężary - zwiedziła Zatokę Urodzaju. Już wtedy nie budziła się wcale, a utworów nie pisała od niepamiętnych czasów. Żyła, w zasadzie, wegetowała... On nie wiedział co robić, jednak wciąż siedziała w jego głowie. Nie chciał jej stracić. Odeszła w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy on był na Turnieju i szło mu nieźle. Ponadto w ten dzień dowiedział się również o innej tragicznej akcji...

Alex... On za Tobą bardzo tęskni. On nie wie co ma z sobą zrobić. On stracił sens życia.

A teraz klasyczne podziękowania:

Pannie, która prowadziła tę postać dziękuję za swego czasu fantastyczny RP i za wspaniałe przygody we dwoje. Cieszę się, że dane mi było poznać Twoją postać.

Ciekawe jest to że kiedy on był w Cechowicach, ja jakby wyczułem, że z Alex jest coś nie tak... Oczywiście nie korzystałem z żadnej wiedzy ooc... Hmmm... Sprawa dla X-files?

Witam na forum... Ale tymczasowo... Popiszę sobie kilka nekrologów bo się conieco postaci wysypało...
"ImageCzlonek Federacji RP - odgrywaj z nami"

Image
User avatar
robin_waw
Posts: 1532
Joined: Tue Jul 25, 2006 12:30 pm

Postby robin_waw » Thu Mar 22, 2007 2:57 pm

Mimi Niklobrzeska - obudziła się w Niklobrzegu miła wesoła dziewczyna, pracowała ze wszystkich swoich sił, pełna życia niestety zagłodziła się na śmierć pozostawiając po sobie dziwną notatkę, nic nie zapowiadało tego że odejdzie chyba chorowała na anoreksję.

Pewien trzydziestolatek być może Bojving jego zwłoki zostały znalezione na długiej łodzi o nazwie ciec popełnił samobójstwo przy pomocy kilofa, może ktoś go znał ?
User avatar
Quijo
Posts: 1376
Joined: Tue Jun 27, 2006 8:10 pm
Location: K A T O W I C E ST Dept
Contact:

Postby Quijo » Thu Mar 22, 2007 3:10 pm

Braciszek Teobald Fack - Wyznawca jedynej sensownej wiary z jaką spotkałem sie od początku mojej gry w Cantr, dawniej pełen życia i głoszący imię Pana lecz z czasem coraz bardziej przycichał i dość często chorował. Ważniejsze dla niego były zawsze inne postaci niż on sam. Moja postać nadal nie potrafi się pogodzić z jego śmiercią i pewnie jeszcze dużo czasu minie nim oswoi sie z myślą, że zmarł jej najlepszy przyjaciel. Mi jako graczowi ta postać pomogła zrozumieć cały świat Cantr gdy zaczynałem w niego grać i za to dziękuję
http://www.gks-murcki.com
User avatar
Rusalka
Posts: 1509
Joined: Sun Mar 05, 2006 6:12 pm
Location: Gdansk, Poland
Contact:

Postby Rusalka » Thu Mar 22, 2007 5:58 pm

To on dopiero umarł? Fajna to była postać. Wow, jedna z moich postaci go pamięta z czasów młodości. Był niczym misjonasz w dżungli, wspierający dzikusów. Ale nie słyszałem nic od niego od conajmniej roku (nie tego cantryjskiego). ;)
Artur wrote:ja chce miec fabryke i czarnuchow w niej a nie dom z ogrodkiem kurna i nie zycze sobie zeby mnie ktos pouczal o graniu w cantr qrka
kemesO
Posts: 203
Joined: Mon Apr 24, 2006 10:31 am

Postby kemesO » Thu Mar 22, 2007 6:48 pm

jak dla mnie to on żywcem przenosił do Cantra wiarę chrześcijańską w takiej postaci jak w realu
Sasza
Posts: 1536
Joined: Fri Mar 10, 2006 7:58 am
Location: Wonderland

Postby Sasza » Thu Mar 22, 2007 6:54 pm

Thorley'a pamiętam.. jak namawiał do palenia konopi, ale po kryjomu bo Natasza tego nie pochwalała.. Szkoda że zginął.
Najlepsze forum ezoteryczne na świecie.
User avatar
marshall
Posts: 358
Joined: Sun Jan 15, 2006 3:28 pm
Location: Silesia Superior

Postby marshall » Thu Mar 22, 2007 8:02 pm

Szkoda Teobalda :/ naprawdę dobra postać. Gratulacje dla gracza za pomysł
\m/,
User avatar
Agent 0007
Posts: 1042
Joined: Fri Jan 06, 2006 11:36 pm
Location: Darudzystan

Postby Agent 0007 » Fri Mar 23, 2007 12:40 am

Joneleth

Największa moja postać. Najbardziej rozbudowana, najlepiej odgrywana, posiadająca własną osobowość i co ważniejsze własną duszę. Najbardziej znacząca. I co ja mam o niej napisać? Nie potrafię jak wielu z forumowiczów opisujących tutaj swoje postacie jedynie prześlizgnąć się po jej osobowości, czy historii. Z drugiej zaś strony, jeśli chciałbym opisywać wszystkie wydarzenia jego życia nie zmieściłbym się w stu stronach, a historia życia Joneletha jest w większości tożsama z historią Rodu Bojvingów. Czarownik nie był przy zakładaniu Rodu. Był jednak jednym z pierwszych Bojvingów, do roku 1800 przeżyła nie śpiąc wiecznie ze starszych od niego jedynie Aeria Torres i Voyt Samotnik. Joneleth żył Rodem przez ponad 400 dni. Związany z nim na dobre i na złe. Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że przez ten czas był on duszą Rodu Bojvingów. To pierwszy z aspektów tej postaci, a przynajmniej tego jak Joneleth sam siebie pojmował w głębi swego ducha. Jego oddanie Rodowi było bezgraniczne. Bracia i Siostry zawsze stanowili dla niego najbliższą rodzinę. Bojvingowie byli ludźmi, których kochał od samego początku, gdy ujrzał niespodziewanie blask ogniska migoczący między drzewami wśród nocy i usłyszał radosne śpiewy. Wraz z przyjaznymi uśmiechami trafili w jego serce już na zawsze. Został wtedy wraz z nimi i już po jednym dniu przyłączył się do nich. Pomógł w tworzeniu ich marzeń. I po latach wspominał tamte chwile myśląc: „A jednak nam się udało! A wtedy to wszystko wydawało się prawie niemożliwe. Nie na tyle jednak by o tym nie marzyć!”. Te wspomnienia były tą częścią Joneletha, którą chętnie pokazywał światu opowiadając 300 lat później przy ognisku i bojvińskim spirycie o dawnych czasach.

Magia. Wydawałoby się niemożliwe, by w świecie bez magii magia zaistniała i zalśniła pełnym blaskiem. Ta magia uczyniła właśnie z normalnej postaci postać w moim nieskromnym mniemaniu niezwykła. Co miało na to wpływ? Wydaje mi się, że głównie fakt, że nie była to ot taka zwykła magia, której oczywiście nie da się w cantr wiarygodnie odegrać. Zawsze pozostanie to bowiem normalnym oszustwem, a magik będzie w takim wypadku po prostu kłamcą. W ten sposób odpadają sztuczki z upuszczaniem/wyczarowywaniem surowców, zabawą w przewidywanie i innymi podobnymi badziewiami. Nie, jego magia się na tym nie opierała. Była ponad to, co też zawsze mówił w sytuacjach, gdy zetknął się z podobnymi próbami. A potem zabijał tych, którzy uważali, że mogą w ten sposób obrażać to, czym tak naprawdę są Wielkie Czary. Właściwie to kim stał się Joneleth zdeterminowały pierwsze słowa wśród Bojvingów. Powiedział wtedy: „Witajcie, jestem Joneleth, mistrz wszelkich sztuk magicznych.” A Magnus Attahin odpowiedział mu wtedy, że to wielki zaszczyt gościć Czarownika przy bojvinskim ognisku. I w ten sposób Joneleth związał swoje życie z Rodem związując wraz z sobą także swoją magię. I tak powstały rytuały pomyślności, dobrej pogody, pogrzebu. Tak powstała Przysięga Krwi, która to jednoczyła Bojvingów bardziej niż przypuszczalnie byli skłonni jej to oddawać. Ponieważ w owym magicznym świecie przez Joneletha wykreowanym, a który stał się z czasem światem bojvińskim Przysięga Krwi łączyła dusze Braci i Sióstr więziami silniejszymi niż wszystko inne. Od siebie dodam, że ta magia sprawiła mi ogromną frajdę. Świadomość, że nie ma w świecie Cantr postaci, która równie przekonywująco zajmuje się tym samym, co Joneleth dodawała mi chęci do gry. Poza tym czułem się ogromnie dowartościowany faktem, że udało mi się stworzyć coś co wszyscy dotychczas uważali za niemożliwe – realną cantryjską magię. A właściwie cały system magii. System kompletny i całościowy, że sobie tak pozwolę stwierdzić. Opisany dokładnie w grze. Z tego jestem cholernie dumny.

Przyjaźń. Tu powinna nastąpić długa lista imion. Nie wykluczam, że tak właśnie się później stanie. Napiszę jednak najpierw co znaczyła dla Joneletha przyjaźń. Oznaczała całkowite oddanie. Ustępowała przyjaźń jedynie interesowi Rodu i miłości do Elawethii. W takiej właśnie kolejności. Właściwie każdy członek Rodu mógł liczyć na przyjaźń Joneletha. Jednak wobec niektórych z Bojvingów Joneleth czuł coś więcej niż takie zwykłe więzi. Początkowo byli wszyscy Bojvingowie. Z czasem wraz z różnicowaniem się i powiększaniem społeczeństwa Bojvingów oddalili się od siebie owi pierwotni członkowie Plemienia: Jukke, Aeria, Voyt. Nie zmieniło to przyjaźni, aczkolwiek były pewne kryzysy podczas których często gęsto było gorąco. Znalazł i bliskich przyjaciół Joneleth wśród młodszego pokolenia. Shaera i Arvense, Hallfred, Ainikki, Arya i wielu innych Bojvingów znalazło szczególne miejsce w jego sercu.

Miłość. Tak naprawdę była tylko jedno jego miłość, która zdołała rozkwitnąć. Tylko jedna, której był w 100% pewien. Elawethia zdobyła go szturmem. Jej radość udzieliła się także jemu. Miała decydujący wpływ na to kim stał się Joneleth po początkowej fazie. Dużo czasu potrzebował Joneleth by otrząsnąć się po jej śmierci. W końcu jednak pogodził się z myślą, że on musi żyć dalej. Mimo, że wiele razy mówił Elawethii, ze tam gdzie ona tam i on. Nie mógł jednak podążyć za nią na ścieżkę śmierci. Było potem kilka innych kobiet. Jednak z żadną z nich Joneleth nie zdążył związać się na stałe. Gdy zaczęło znów dobrze się dziać w jego życiu uczuciowym interes Bojvingów wziął górę i Joneleth musiał umrzeć. Mogę powiedzieć, że jedynie Elawethia była tą, przy której interes Bojvingów przestawał się liczyć w przypadku sprzeczności.

Władza – Joneletha zawsze coś pociągało we władzy. Jednak nie we władzy jako takiej, ale we władzy, która polegała na kierowaniu Rodem Bojvingów. I o ile w pierwszych latach miał na bieg wydarzeń mniejszy wpływ niż chciał to po śmierci Magnusa Wielkiego stał się tym, który uzyskał ogromny wpływ na kurs bojvińskiego okrętu. Dla Joneletha liczyło się przede wszystkim dobro rodu. I dlatego nigdy nie dążył do tego, by władza należała do niego. Za to zadowolił się rolą sternika. To Joneleth wyznaczał kurs i choć wiele osób miało wpływ na wydarzenia zawsze udawało się mu osiągnąć w końcowym rezultacie to, co uznał akurat za dobre dla Rodu. Każde rozwiązanie przyjmowane przez Thing było po jego myśli, a nawet jeśli na pierwszy rzut oka był czemuś przeciwny to tylko po to, by osiągnąć w końcu nie kompromis, ale całość tego, co uważał za odpowiednie. Często zaostrzając stanowisko mógł się wydawać niezrównoważony. Jednak ponieważ zawsze Bojvingowie liczyli się z jego zdaniem kompromis był przyjmowany z zadowoleniem. A okręt bojviński płynął w odpowiednim kierunku. Tak naprawdę zdrada Thory vel Moherki i Mordora była jedyną rzeczą jakiej nie kontrolował. Ale właśnie dlatego, że była to zdrada i spisek. Pod koniec swojego życia stwierdził, że sprawa dojrzała na tyle, żeby mógł osobiście przejąć władzę i pokierować Rodem. Czasy nastały według niego ciężkie z tego powodu, że nie dostrzegł nikogo kogo mógłby poprzeć, może z wyjątkiem Hallfreda. Ale ten z kolei zbyt często zasypiał i rzadko się budził. Dlatego też jako bardzo aktywny i mało sypiający postanowił, że czas najwyższy by i on został Jarlem. Miał już gotowy plan swej kadencji, ale cóż… sprawy potoczyły się inaczej.

Śmierć. Przyszła nagle. Samobójstwo. Dla dobra Rodu. Zdawał sobie z konsekwencji jakie w ten sposób wywoła, a raczej przypuszczał, że możliwość takiego właśnie biegu spraw jaki się zdarzył jest po jego śmierci bardzo prawdopodobna. Tak więc zabił się. A w Bojholmie wybuchła rewolucja, która przywróciła porządek i to, co było dla Joneletha najważniejsze – bojvińskiego ducha. Gdyż Joneleth nigdy nie dbał o dobra materialne, o rozwój gospodarki, czy o handel. Dla Joneletha liczyli się Bojvingowie jako grupa ludzi powiązanych więzami braterstwa. A on zawsze był i pozostanie jednym z nich.

Co ja mogę więcej napisać... i tak chyba napisałem za dużo. Nie wiem, czy nie powinien sie ograniczyć do krótkiego stwierdzenia. Joneleth - czarownik bojvinski. Chyba to lepiej odda nature tej postaci. Sam juz nie wiem. Długo sie zabierałem za napisanie tej "biografii". A gdy juz zaczałem przegladac logi przypomnialy mi sie stare dobre czasy niejako "na zywo". I bylo mi cholernie zal, ze nacisnalem krzyzyk. Mam nadzieje, ze to przejdzie i bede mogl zerknac ponownie w logi i poczytac troszke. :D

Joneleth sprawił mi jako graczowi największą satysfakcję. Ta postac była tym, co mnie trzymało w cantrze. Byla to w glownej mierze zasluga Bojvingow. Cieszylo mnie takze ogromnie z jak wielkim spotkał sie docenieniem.

No coz... moze ktos w grze pokusi sie o napisanie jakiejs pelnej biografii Joneletha. Ja nie mam sily ducha by tego dokonac. ;)
Last edited by Agent 0007 on Tue Jan 29, 2008 10:50 pm, edited 1 time in total.
User avatar
darek
Posts: 34
Joined: Wed Mar 21, 2007 8:19 pm

Postby darek » Fri Mar 23, 2007 1:00 am

Agent 0007 wrote:Joneleth

Największa moja postać. Najbardziej rozbudowana, najlepiej odgrywana, posiadająca własną osobowość i co ważniejsze własną duszę. Najbardziej znacząca. I co ja mam o niej napisać? Nie potrafię jak wielu z forumowiczów opisujących tutaj swoje postacie jedynie prześlizgnąć się po jej osobowości, czy historii. Z drugiej zaś strony, jeśli chciałbym opisywać wszystkie wydarzenia jego życia nie zmieściłbym się w stu stronach, a historia życia Joneletha jest w większości tożsama z historią Rodu Bojvingów. Czarownik nie był przy zakładaniu Rodu. Był jednak jednym z pierwszych Bojvingów, do roku 1800 przeżyła nie śpiąc wiecznie ze starszych od niego jedynie Aeria Torres i Voyt Samotnik. Joneleth żył Rodem przez ponad 400 dni. Związany z nim na dobre i na złe. Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że przez ten czas był on duszą Rodu Bojvingów. To pierwszy z aspektów tej postaci, a przynajmniej tego jak Joneleth sam siebie pojmował w głębi swego ducha. Jego oddanie Rodowi było bezgraniczne. Bracia i Siostry zawsze stanowili dla niego najbliższą rodzinę. Bojvingowie byli ludźmi, których kochał od samego początku, gdy ujrzał niespodziewanie blask ogniska migoczący między drzewami wśród nocy i usłyszał radosne śpiewy. Wraz z przyjaznymi uśmiechami trafili w jego serce już na zawsze. Został wtedy wraz z nimi i już po jednym dniu przyłączył się do nich. Pomógł w tworzeniu ich marzeń. I po latach wspominał tamte chwile myśląc: „A jednak nam się udało! A wtedy to wszystko wydawało się prawie niemożliwe. Nie na tyle jednak by o tym nie marzyć!”. Te wspomnienia były tą częścią Joneletha, którą chętnie pokazywał światu opowiadając 300 lat później przy ognisku i bojvińskim spirycie o dawnych czasach.

Magia. Wydawałoby się niemożliwe, by w świecie bez magii magia zaistniała i zalśniła pełnym blaskiem. Ta magia uczyniła właśnie z normalnej postaci postać w moim nieskromnym mniemaniu niezwykła. Co miało na to wpływ? Wydaje mi się, że głównie fakt, że nie była to ot taka zwykła magia, której oczywiście nie da się w cantr wiarygodnie odegrać. Zawsze pozostanie to bowiem normalnym oszustwem, a magik będzie w takim wypadku po prostu kłamcą. W ten sposób odpadają sztuczki z upuszczaniem/wyczarowywaniem surowców, zabawą w przewidywanie i innymi podobnymi badziewiami. Nie, jego magia się na tym nie opierała. Była ponad to, co też zawsze mówił w sytuacjach, gdy zetknął się z podobnymi próbami. A potem zabijał tych, którzy uważali, że mogą w ten sposób obrażać to, czym tak naprawdę są Wielkie Czary. Właściwie to kim stał się Joneleth zdeterminowały pierwsze słowa wśród Bojvingów. Powiedział wtedy: „Witajcie, jestem Joneleth, mistrz wszelkich sztuk magicznych.” A Magnus Attahin odpowiedział mu wtedy, że to wielki zaszczyt gościć Czarownika przy bojvinskim ognisku. I w ten sposób Joneleth związał swoje życie z Rodem związując wraz z sobą także swoją magię. I tak powstały rytuały pomyślności, dobrej pogody, pogrzebu. Tak powstała Przysięga Krwi, która to jednoczyła Bojvingów bardziej niż przypuszczalnie byli skłonni jej to oddawać. Ponieważ w owym magicznym świecie przez Joneletha wykreowanym, a który stał się z czasem światem bojvińskim Przysięga Krwi łączyła dusze Braci i Sióstr więziami silniejszymi niż wszystko inne. Od siebie dodam, że ta magia sprawiła mi ogromną frajdę. Świadomość, że nie ma w świecie Cantr postaci, która równie przekonywująco zajmuje się tym samym, co Joneleth dodawała mi chęci do gry. Poza tym czułem się ogromnie dowartościowany faktem, że udało mi się stworzyć coś co wszyscy dotychczas uważali za niemożliwe – realną cantryjską magię. A właściwie cały system magii. System kompletny i całościowy, że sobie tak pozwolę stwierdzić. Opisany dokładnie w grze. Z tego jestem cholernie dumny.

Przyjaźń. Tu powinna nastąpić długa lista imion. Nie wykluczam, że tak właśnie się później stanie. Napiszę jednak najpierw co znaczyła dla Joneletha przyjaźń. Oznaczała całkowite oddanie. Ustępowała przyjaźń jedynie interesowi Rodu i miłości do Elawethii. W takiej właśnie kolejności. Właściwie każdy członek Rodu mógł liczyć na przyjaźń Joneletha. Jednak wobec niektórych z Bojvingów Joneleth czuł coś więcej niż takie zwykłe więzi. Początkowo byli wszyscy Bojvingowie. Z czasem wraz z różnicowaniem się i powiększaniem społeczeństwa Bojvingów oddalili się od siebie owi pierwotni członkowie Plemienia: Jukke, Aeria, Voyt. Nie zmieniło to przyjaźni, aczkolwiek były pewne kryzysy podczas których często gęsto było gorąco. Znalazł i bliskich przyjaciół Joneleth wśród młodszego pokolenia. Shaera i Arvense, Hallfred, Ainikki, Arya i wielu innych Bojvingów znalazło szczególne miejsce w jego sercu.

Miłość. Tak naprawdę była tylko jedno jego miłość, która zdołała rozkwitnąć. Tylko jedna, której był w 100% pewien. Elawethia zdobyła go szturmem. Jej radość udzieliła się także jemu. Miała decydujący wpływ na to kim stał się Joneleth po początkowej fazie. Dużo czasu potrzebował Joneleth by otrząsnąć się po jej śmierci. W końcu jednak pogodził się z myślą, że on musi żyć dalej. Mimo, że wiele razy mówił Elawethii, ze tam gdzie ona tam i on. Nie mógł jednak podążyć za nią na ścieżkę śmierci. Było potem kilka innych kobiet. Jednak z żadną z nich Joneleth nie zdążył związać się na stałe. Gdy zaczęło znów dobrze się dziać w jego życiu uczuciowym interes Bojvingów wziął górę i Joneleth musiał umrzeć. Mogę powiedzieć, że jedynie Elawethia była tą, przy której interes Bojvingów przestawał się liczyć w przypadku sprzeczności.

Władza – Joneletha


Kurcze nie dotarłem do końca :shock:
User avatar
Agent 0007
Posts: 1042
Joined: Fri Jan 06, 2006 11:36 pm
Location: Darudzystan

Postby Agent 0007 » Fri Mar 23, 2007 1:45 am

Wiem, ze nudne. Musialem jednak w koncu cos o nim napisac. ;)
User avatar
2rf
Posts: 95
Joined: Tue Mar 20, 2007 4:27 pm
Location: Poland/Lublin/BialaPodlaska

Postby 2rf » Fri Mar 23, 2007 4:37 am

Miałam do Jona sentyment. Był pierwszą postacią w grze, która odezwała się do mnie (do pierwszej mojej postaci). To do niego otrzymałam pierwszą porcję ryżu.

:cry:

Szkoda, że tak to się skończyło.
Uważam, że niepotrzebna była ta śmierć.
"We're alone inside - that'll never change" / Riverside
User avatar
Miaua
Posts: 616
Joined: Tue Oct 24, 2006 11:43 am
Location: Gdynia
Contact:

Postby Miaua » Fri Mar 23, 2007 8:08 am

darek wrote:Kurcze nie dotarłem do końca :shock:


Szkoda :wink:

Agent, niech zal po naciśnięciu krzyzyka bedzie psztyczkiem w nos od Bojvingów! :| :wink:
Kamienny znak: I'm the Devil, I love metal!
Kamienny znak: Dzięki, Marolu Wielki Bardzo!

Image
User avatar
Maxthon
Posts: 278
Joined: Sun Feb 19, 2006 10:19 am
Location: Polska

Postby Maxthon » Fri Mar 23, 2007 8:30 am

Agent zamiast opłakiwać Jona lepiej wróć, bo następca, którego Jon wybrał śpi ciągle i nie ma komu magii czynić :evil:

A co do Jona, wielka postać, pełna charyzmy, energii i sprytu. Moja postać na początku go nie rozumiała, stąd często nie podobały się jej jego działania. Jednak po latach zrozumiała metody działania Maga i stała się jego wiernym zwolennikiem i myślę, że przyjacielem.
Bez Jona Bojholm chyba już nigdy nie będzie taki jak dawniej.... :cry:

Ps. Ja tam przeczytałem biografię od deski do deski... miło czasem powspominać...
User avatar
2rf
Posts: 95
Joined: Tue Mar 20, 2007 4:27 pm
Location: Poland/Lublin/BialaPodlaska

Postby 2rf » Fri Mar 23, 2007 8:33 am

Maxthon wrote:Agent zamiast opłakiwać Jona lepiej wróć, bo następca, którego Jon wybrał śpi ciągle i nie ma komu magii czynić :evil:



popieram

a Bojholm to rzeczywiście już jakiś nie ten... :?
"We're alone inside - that'll never change" / Riverside

Return to “Ogólne dyskusje”

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 1 guest