Poemat. Jest bardzo mocny, wciągający i inspirujący. Po pewnym czasie ciągłego czytania zauważyłem, że znam go na pamięć. Mówię o Ziemi jałowej T.S. Eliota.
Poniżej go wklejam. Tekst jest z projektu na laborki. Niestety musiałem skopiować bezpośrednio z kodu. Zignorujcie <br>'y i inne znaki html.

Tekst jest mieszanką tłumaczenia Boczkowskiego, Miłosza i mojego.
Z pozdrowieniami.
Duch Matix'a
"Nam Sibyllam quidem Cumis ego ipse oculis meis vidi
in ampulla pendere, et cum illi pueri dicerent: Sibylla ti
theleis; respondebat illa: apothanein theló"
Dla Ezry Pounda
il miglior fabbro
I. Grzebanie zmarłych
Kwiecień - miesiąc najokrutniejszy - rodzi<br>
Z ziemi umarłej gałązki bzu, miesza<br>
Wspomnienie z pożądaniem, niepokoi<br>
Wiosennym deszczem zdrętwiałe korzenie.<br>
Zima nas ogrzewała, otulała<br>
Ziemię w śnieg zapomnienia, karmiąc<br>
Tę resztkę życia suchymi bulwami.<br>
Lato nas zaskoczyło, przyszło nad Starnbergersee<br>
z ulewnym deszczem; stanęliśmy pod kolumnadą,<br>
A potem szliśmy w blasku słońca, do Hofgarten;<br>
Gdzie pijąc kawę rozmawialiśmy godzinę.<br>
<i>Bin gar keine Russin, stamm' aus Litauen, echt deutsch.<br></i>
A gdyśmy byli dziećmi, gośćmi arcyksięcia<br>
Mego kuzyna, brał mnie na saneczki,<br>
A ja się bałam. Wołał Marie,<br>
Marie, trzymaj się mocno. Pędziliśmy w dół.<br>
W górach człowiek czuje się wolny.<br>
Czytam do późna w nocy, zimy spędzam na południu.<br><br>
Jakie korzenie oplątują głazy, jakie konary<br>
Wyrastają z tych kamiennych rumowisk? Synu człowieczy,<br>
Nie potrafisz powiedzieć ani zgadnąć - bo znasz tylko<br>
Stos strzaskanych obrazów, pod strzałami słońca,<br>
Gdzie martwe drzewo nie daje chłodu, ulgi świerszcz,<br>
A suchy kamień plusku wody. Cień<br>
Leży jedynie pod czerwoną skałą,<br>
(Wejdź w ten cień pod czerwoną skałą),<br>
A wskażę tobie coś, co różni się zarówno<br>
Od twego cienia który rankiem kroczy poza tobą<br>
Jak i od twego cienia, co o zmierzchu wstaje by się z tobą spotkać:<br>
Strach ci pokażę w garstce prochu.<br>
<i> Frisch weht der Wind<br>
Der Heimat zu<br>
Mein Irisch Kind,<br>
Wo weilest du?<br></i>
"Dałeś mi hiacynty pierwszy raz rok temu;<br>
Nazywano mnie dziewczyną z hiacyntami."<br>
- Lecz gdyśmy późno wrócili, z hiacyntowego ogrodu,<br>
Wilgotne włosy twoje i ramiona pełne kwiatów, nie mogłem<br>
Mówić, w oczach mi ciemniało, nie byłem ani<br>
Żywy, ani martwy i nic nie wiedziałem,<br>
Wpatrzony w serce światła, w ciszę.<br>
<i>Oed' und leer das Meer.<br><br></i>
Madame Sosostris, wróżka znakomita,<br>
Miała okropny katar, mimo to uchodzi<br>
Za najmądrzejszą kobietę w Europie,<br>
Z bezbożną talią kart. Oto, mówi,<br>
Pana karta, Żeglarz Fenicki - topielec<br>
(Gdzie były oczy - perły lśnią. Spójrz!)<br>
Oto jest Belladonna, Pani Skał.<br>
Pani losu.<br>
Tutaj mężczyzna z trzema pałkami, a tu Koło,<br>
To jednooki kupiec, a ta karta<br>
Pusta, oznacza coś, co dzwiga on na plecach,<br>
Czego nie wolno mi zobaczyć. Znaleźć nie mogę.<br>
Wisielca. Śmierć przez wodę zagraża panu.<br>
Widzę tłum ludzi wciąż chodzących wkoło.<br>
Dziękuję. Jeśli pan spotka drogą panią Equitone,<br>
Proszę powiedzieć, że przyniosę jej horoskop osobiście:<br>
Trzeba być tak ostroźnym w dzisiejszych czasach.<br><br>
Nierzeczywiste Miasto,<br>
Pod mgłą brunatną zimowego brzasku,<br>
Tłum płynął Mostem Londyńskim, tak wielu -<br>
Nie przypuszczałem, śmierć wzięła tak wielu.<br>
Westchnienia - krótkie, rzadkie - z płuc się dobywały,<br>
I każdy patrzył w dół, pod nogi.<br>
Płynęli na wzgórze, a potem w dół, w King William Street,<br>
Gdzie Matka Boska Woolnoth wydzwania godziny,<br>
Dźwięk dziewiąty - ostatni - wybijając martwo.<br>
Tam widząc znajomego, zawołałem: "Stetson!<br>
Na jednym statku byliśmy pod Mylae!<br>
Ten trup, którego posadziłeś rok temu w ogrodzie,<br>
Czy już wypuszcza pędy? Zakwitnie w tym roku?<br>
Czy mróz całunem śniegu okrył jego łoże?<br>
Och, trzymaj psa z daleka, on kocha człowieka -<br>
W ziemi pazurem grzebiąc, na wierzch go wywleka!<br>
Ty! hypocrite lecteur! - mon semblable, - mon frére!"
II. Partia szachów
Krzesło w którym siedziała, jako lśniący tron<br>
Łuną płonęło na marmurze, gdzie zwierciadło -<br>
Wsparte słupami rzeźbionymi w wieńce winnych gron<br>
Z których złocisty wyzierał Kupido<br>
(Drugi oczy zakrywał swymi skrzydłami)<br>
- Siedmioramiennych kandelabrów zdwajało płomienie,<br>
I biło blaskiem w marmur stołu, skąd<br>
Ogień klejnotów, rozsypanych szczodrze<br>
Z atłasowych puzderek, biegł mu na spotkanie<br>
W fiolkach, bez zatknięć, ze szkieł barwionych i słoniowej kości<br>
Jej dziwne, syntetyczne czychały pachnidła -<br>
Pudry, pomady, płyny - mącąc, dręcząc<br>
Topiły zmysły w aromatach. Pchnięte przez powietrze,<br>
Które płynęło z okna, wzlatujące wonie<br>
Świec pogrubiały strzeliste płomienie<br>
I dym ich kładąc na plafonie<br>
Mąciły deseń liści w kasetonach.<br>
Sczerniałe w morzu dęby, nabijane miedzią,<br>
Oranżem i zielenią płonąc, obramione mozaiką kamieni<br>
Rzucały blask posępny - w nim rzeźbiony delfin płynął.<br>
Ponad antycznym kominkiem, jak gdyby<br>
Widok w otwartym oknie - leśna scena:<br>
Przemiana Filomeli zniewolonej brutalnie<br>
Przez króla barbarzyńcówl i nadal tam słowik<br>
Dziewiczo czystym głosem napełnia pustkowie,<br>
Śpiewa jej płaczem, skargą ściga świat,<br>
Lecz brudne uczy słyszą tylko "Dżag Dżag Dżag"<br>
I inne uschłe pniaki i kikuty czasu<br>
Freskami legend zdobiły ściany; twarze<br>
Wychylając się, wzrokiem uciszały pokój.<br>
Stopy z szelestem wchodziły po schodach.<br>
W świetle kominka jej włosy, pod szczotką<br>
Iskrzących punktów rojem rozsypane,<br>
Rozpalały się w słowa, potem gasły, by milczeć zaciekle.<br><br>
"Źle z moimi nerwami tej nocy. Tak, Źle. Zostań ze mną.<br>
Mów do mnie. Czemu nigdy nic nie mówisz? Mów.<br>
0 czym ty myślisz? Co ty myślisz? Co?<br>
Ja nigdy nie wiem, o czym myślisz. Pomyśl."<br><br>
Myślę - jesteśmy w szczurzej uliczce<br>
Gdzie kości zgubili umarli.<br><br>
"Co to za hałas?"<br>
Wiatr pod drzwiami.<br>
"A teraz co to za hałas? Co ten wiatr wyrabia?"<br>
Nic, znowu nic.<br>
"Czy<br>
Ty nic nie wiesz? Nic nie widzisz? Nie pamiętasz<br>
Nic?"<br>
Pamiętam<br>
Gdzie były oczy - perły ślnią.<br>
"Czy jesteś żywy, czy umarly? Nic nie ma w twej głowie?"<br>
Tylko<br>
0 0 0 ten szeksphirowski rag<br>
Taki elegancki<br>
Tak inteligencki<br>
"I co mam teraz robić? Co mam robić? Co?<br>
Wyjść tak jak stoję i iść po ulicy<br>
Z włosami rozwianymi, tak. A co zrobimy jutro?<br>
I co w ogóle mamy robić?"<br>
Ciepła kąpiel o dziesiątej,<br>
O czwartej zakryte auto, jeśli ulica deszczem lśni,<br>
I rozegramy partię szachów, sen ścierając z powiek<br>
I oczekując pukania do drzwi.<br><br>
Kiedy mąż Lilki wracał do cywila. To powiedziałam -<br>
Nie owijałam w bawehię, powiedziałam jej prosto z mostu,<br>
PROSZĘ SZYBCIEJ JUŻ CZAS<br>
Teraz gdy Albert wraca, oporządź się trochę.<br>
Będzie chciał wiedzieć, co zrobiłaś z forsą, co ci dał<br>
Abyś wstawiła zęby. Dał ci, sama to widziałam.<br>
Wszystkie jej wyrwij Lilka i wstaw sobie nowe,<br>
Tak powiedział - przysięgam, nie mogę patrzeć na ciebie.<br>
I ja również, powiadam, i pomyśl o bidnym Albercie,<br>
Cztery lata był w woju, teraz chce mieć frajdę,<br>
A jeśli ty nie zechcesz, to znajdą się inne.<br>
0 czyżby, odpowiedziała. Coś w tym rodzaju, mówię.<br>
To choć wiem komu dziękować, i łypnęła na mnie okiem.<br>
PROSZĘ SZYBCIEJ JUŻ CZAS<br>
Jak ci się nie podoba, to się wypchaj, mówię.<br>
Inne tylko czekają na taką okazję.<br>
Lecz jak Albert da nogę, wspomnisz moje słowa.<br>
Jak ci nie wstyd, powiadam, wyglądać jak antyk<br>
(A ma tylko trzydzieści jeden lat).<br>
Nic na to nie poradzę, mówi, twarz jej się wyciąga,<br>
To przez proszki, co brałam na spędzenie.<br>
(Ma już piątkę, rodząc Jurka omal nie umarła)<br>
Aptekarz mówił - będzie dobrze, ale nie jestem ta sama.<br>
<i>Jesteś</i> - lepsza wariatka, powiadam,<br>
Póki Alber ma ochotę, tak być musi,<br>
Po coś ty wyszła za mąż, jak nie chcesz mieć dzieci?<br>
PROSZĘ SZYBCIEJ JUŻ CZAS<br>
W niedzielę Albert był już w domu - ugotowała golonkę,<br>
Mnie zaprosili na obiad, bym skosztowała pyszności...<br>
PROSZĘ SZYBCIEJ JUŻ CZAS<br>
PROSZĘ SZYBCIEJ ZAMYKAMY<br>
Dobranoc Bill. Dobranoc Lu. Dobranoc May. Dobranoc.<br>
Pa pa. Dobra... Dobranoc.<br>
Dobranoc paniom, dobranoc lubym paniom, dobranoc, dobra noc.
III. Kazanie ognia
Namiot rzeki już pękł; ostatnie palce liści<br>
Chwytając się kurczowo, toną w rozmokłym brzegu. Wiatr<br>
Przebiega brunatną ziemię, bezgłośnie. Nimfy odpłynęły.<br>
Słodka Tamizo, płyń łagodnie nim skończę mą pieśń.<br>
Rzeka nie niesie już pustych butelek, śniadaniowych papierów,<br>
Jedwabnych chustek, niedopłaków, pudełek,<br>
I innych świadectw letnich nocy. Nimfy odpłynęły.<br>
I ich przyjaciele, obiboki - synowie dyrektorów,<br>
Spłynęli, nie zostawiając adresów.<br>
Nad wodami Lemanu siedziałem płaczący...<br>
Słodka Tamizo, płyń łagodnie nim skończę mą pieśń,<br>
Słodka Tamizo, płyń łagodnie, bo cichy i krótki mój śpiew.<br>
Lecz słyszę za plecami, skąd wiatr zimny dmucha<br>
Klekot kości, i chichot od ucha do ucha.<br><br>
Szczur pełznął miękko pomiędzy chwastami<br>
Wlokąc po brzegu swój obślizgły brzuch,<br>
Gdym łowił ryby nad mętnym kanałem<br>
W zimowy wieczór za wieżą gazowni<br>
Dumając o tym jak utonął król, mój brat<br>
A przed nim na dno poszedł król - mój ojciec.<br>
Na mokrym, niskim brzegu nagie, białe ciała<br>
Kości rzucone na niskie i suche poddasze,<br>
Chrobocą tylko pod nogami szczura, rok po roku.<br>
Lecz za plecami słyszę czasem w mroku<br>
Dźwięki klaksonów i motorów, razem z nimi<br>
Wiosną do pani Porter jedzie Sweeney.<br>
Nad panią Porter księżyc wschodzi<br>
Usiadła z córką w światła powodzi<br>
I myją nogi w sodowej wodzie<br>
<i>Et O ces voix d'enfants, chantant dans la coupole!</i><br><br>
Tłit tłit tłit<br>
Dżag Dżag Dżag Dżag Dżag<br>
Tak okrutnie zniewolona<br>
Tereu<br><br>
Nierzeczywiste Miasto<br>
Pod mgłą brunatną w zimowe południe<br>
Pan Eugenides, handlowiec ze Smyrny<br>
Nieogolony, w kieszeniach rodzynki,<br>
Dokument: C.i.f. Londyn, płatne przy odbiorze,<br>
Zaprosił mnie w ludowej francusczyżńie<br>
Na lunch w Hotelu Cannon Street<br>
A następnie na weekend w Metropolu.<br><br>
0 fioletowej godzinie, gdy oczy i plecy<br>
Podniosą się znad biurka, gdy ludzka maszyna czeka<br>
Jak taxi drżąca, oczekuje,<br>
Ja Tejrezjasz, choć ślepy, drżący między dwoma żywotami,<br>
Starzec o piersiach sflaczałych, kobiecych, widzę<br>
0 fioletowej godzinie, co sprowadza<br>
Żeglaża na spoczynek, z morza do domu;<br>
I maszynistkę na podwieczorek - sprząta resztki po śniadaniu,<br>
Zapala piecyk, z puszek wygarnia jedzenie,<br>
Jej nieostrożnie w oknie wiszącą bieliznę<br>
Grzeją ostatnie słoneczne promienie,<br>
Na tapczanie (co w nocy jest łóżkiem) - niedbała<br>
Sterta - gorset, stanik, pończochy, pantofle.<br>
Ja Tejrezjasz, o zwiędłych kobiecych wymionach,<br>
Pojąłem scenę, dalszy ciąg przepowiedziałem<br>
- Ja też na gościa o zmierzchu czekałem.<br>
Wchodzi, w krzykliwym stroju i pryszczaty<br>
Młody agent od domków - zuchwale spoziera,<br>
Jeden z maluczkich, których pewność lśni<br>
Jak jedwabny cylinder bradfordzkiego milionera.<br>
Skończyła jeść, siedzi zmęczona i znudzona,<br>
Chwila jest teraz sposobna - zgaduje,<br>
Pieszczotą pragnie skłonić ją do pieszczot,<br>
Ona nie broni się, ale i nic nie czuje.<br>
Rozogniony i śmiały, szturmuje od razu,<br>
Rękę przesuwa wciąż w nowe rejony<br>
Jego próżność nie żąda odpowiedzi,<br>
Wystarczy mu, że nie jest odtrącony.<br>
(I ja Tejrezjasz przecierpiałem wszystko<br>
Co się odbyło tu, na tym tapczanie;<br>
Ja który zszedłem w świat umarłych nisko<br>
I w kurzu siedziałem przy tebańskiej bramie)<br>
W drzwiach stojąc całus protekcyjny dodał<br>
I po omacku schodzi po nie oświetlonych schodach...<br><br>
Ona odwraca się i chwilę patrzy w lustro,<br>
M,ozg jej chce zebrać rozproszone myśli;<br>
Nie wie, czy jest tu, czy był tu przed chwilą:<br>
"Poszedł, jak dobrze, że już jest po wszystkim".<br>
Gdy z drogi cnoty schodzi śliczna pani -<br>
I przed zwierciadłem stoi z pochyloną głową,<br>
Włosy swe machalnie wygładza rękami<br>
I na gramofon kładzie płytę nową.<br><br>
"Muzyka ta, obok mnie pełzła nad wodami"<br>
Wzdłuż Strandu aż do Queen Victoria Street.<br>
O Miasto miasto, słyszę czasami<br>
Stojąc przed barem na Lower Thames Street,<br>
Jak mandolina delikatnie kwili<br>
I gwar i głosy który dobiegają z wnętrza<br>
Gdzie ryb handlarze schodzą się w południe: gdzie ścian<br>
Magnusa Męczennika przepych i prostota<br>
Jest niepojętym pięknem jońskiej bieli oraz złota.<br><br>
Rzeka wypaca<br>
Ropę i smar<br>
Fala zawraca<br>
Odpływa w dal,<br>
Żagle czerwone<br>
Szerokie na stronę<br>
Zawietrzną zwrócone<br>
Łopocą na rejach.<br>
Za galarami kłody na fali<br>
Płyną ku Greenwich<br>
Wyspa Psów w dali.<br>
Weialala leia<br>
Wallala leialala<br>
Elżbieta i Leicester<br>
Rytmiczne wiosła<br>
Rufę złoconą<br>
Jak muszlę niosły<br>
złoto czerwoną,<br>
Wiatr rześki marszczy<br>
Fale na brzegu<br>
Wiatr południowy<br>
Wzdłóż rzeki biegu<br>
Niesie głosy dzwonów<br>
Białych wież<br>
Weialala leia<br>
Wallala leialala<br><br>
"Tramwaje oraz drzewa w kurzu.<br>
Zrodziły mnie. Highbury. Richmond i Kew<br>
Zgubiły mnie. - Pod Richmond nogi rozłożyłam<br>
Leżąc na wznak, na czółna wąskim dnie."<br><br>
"Stopy moje na Moorgate, a serce<br>
Rzuciłam pod stopy. Po wszystkim<br>
Płakał, obiecywał "zaczniemy od nowa".<br>
Nie miałam o nic żalu i nie rzekłam słowa."<br><br>
"Na piaskach Margate<br>
Potrafię złoączyć<br>
Nic z niczym<br>
Połamane paznokcie, brudne kciuki dwa.<br>
Moi starzy, ludzie skromni, nie oczekują<br>
Niczego."<br>
la la<br><br>
Do Kartaginy przybyłem wówczas<br><br>
Płonąc płonąc płonąc płonąc<br>
0 Panie Ty wyrywasz mnie<br>
0 Panie Ty wyrywasz<br><br>
płonąc
IV. Śmierć przez wodę
Fenicjanin Flebas, martwy od dwu niedziel,<br>
Zapomniał krzyku mew, i fal spiętrzonych głębin<br>
Zyski i straty.<br>
Podwodny prąd szepcząc<br>
Obgryzał jego kości. Wznosił się i spadł -<br>
Płynąc pośród dojrzałych, potem młodych lat<br>
Aż wchłonął go wir.<br>
Poganin czy Żyd<br>
0 ty - który obracasz kołem i spoglądasz w wiatr,<br>
Wspomnij Flebasa, co był piękny i smukły - jak ty.
V. Co powiedział grom
Po krwawym blasku żagwi na spoconych twarzach<br>
Po mroźnej ciszy w ogrodach<br>
Po męce i agonii na kamiennym wzgórzu<br>
Wrzasku i płaczu<br>
Więzieniu i pałacu i pogłosie<br>
Wiosennych grzmotów wśród dalekich gór<br>
Ten co był żywy jest teraz umarły<br>
My co byliśmy żywi umieramy teraz<br>
U kresu cierpliwości<br><br>
Tu nie ma wody tu jest tylko skała<br>
Skała bez wody i piaszczysta droga<br>
Droga wijąca się wśród gór nad nami<br>
Między skalnymi głazami bez wody<br>
Gdyby tu była woda można by stanąć i pić<br>
Lecz pośród skał nie można myśleć ani żyć<br>
Suchy jest pot a stopy grzęzną w piachu<br>
Gdyby tu woda spływała ze skał<br>
Martwa jest paszcza gór - spróchniałe zęby pluć nie mogą<br>
Tutaj nie można siedzieć, leżeć, ani stać<br>
I nawet ciszy nie ma wśród tych gór.<br>
Tylko bezpłodny suchy grzmot bez deszczu<br>
I samotności nawet nie ma wśród tych gór<br>
Tylko posępne krwią nabiegłe twarze klną i kipią<br>
W drzwiach lepianek ze spękanej gliny<br>
Gdyby tu była woda<br>
A nie skała<br>
Gdyby tu była skała<br>
Ale i woda<br>
I woda<br>
Źródło<br>
Sadzawka wśród skał<br>
Gdyby tu był chociażby wody dźwięk<br>
A nie cykada<br>
I śpiew suchych traw<br>
Ale szum wody spływającej ze skał<br>
Gdzie drozd-pustelnik śpiewa pośród sosen<br>
Krop kap krop kap kap kap kap<br>
Ale tu nie ma wody<br><br>
Kim jest ten trzeci, który ciągle idzie obok ciebie?<br>
Gdy liczę nas, jesteśmy tylko ty i ja<br>
Lecz gdy spoglądam przed siebie w biel drogi<br>
Ktoś jeszcze wędruje przy tobie,<br>
Sunie spowity płaszczem brunatnym, w kapturze<br>
Nie wiem czy jest to kobieta czy mąż<br>
- Kim jest ten, który idzie po twej drugiej stronie?<br><br>
Co to za dźwięki wysoko w powietrzu<br>
Pomruk matczynych lamentów<br>
Co to za hordy w kapturach, jak roje<br>
Na bezkresnych równinach, utykają na spękanej ziemi<br>
Otoczonej jedynie płaskim horyzontem<br>
Co to za miasto nad łańcuchem gór<br>
Pęka i zrasta się i rozpryskuje - w fioletowym wietrze<br>
Walące się wieże<br>
Jeruzalem Ateny Aleksandria<br>
Wiedeń Londyn<br>
Nierzeczywiste<br><br>
Kobieta długie czarne naciągnęła włosy<br>
Muzykę szeptów grała na tych strunach<br>
A nietoperze z twarzą dziecka, w fioletowym świetle<br>
Gwizdały i biły skrzydłami<br>
I pełzły w dół głowami po sczerniałym murze<br>
I odwrócone w dół w powietrzu trwały wieże<br>
Dzwoniąc podzwonne dzwonów, co czas wyznaczały<br>
I głosy śpiewające z pustych cystern i wyschniętych źródeł<br><br>
W zapadłej dziurze pomiędzy górami<br>
W nikłym świetle księżyca śpiewa trawa<br>
Na rozwalonych grobach, wokoło kaplicy.<br>
Jest tu pusta kaplica, dom tylko dla wichrów<br>
Bez okien, drzwi tańczące na zawiasach,<br>
Wyschłe kości nikomu nie wyrządzą krzywdy.<br>
Jedynie kogut stanął na wierzchołku dachu<br>
Ku-ku-ryku ku-ku-ryku<br>
W świetle błyskawic. Potem wilgotny powiew<br>
Niosący deszcz<br><br>
Ganges wysechł do mułu, a liście omdlałe<br>
Czekały deszczu, kiedy czarne chmury<br>
Zebrały się daleko, hen, nad Himawantem.<br>
Dżungla przysiadła, skuliła się w milczeniu.<br>
Wówczas przemówił grom<br>
DA<br>
<i>Datta:</i> cośmy dali?<br>
Mój przyjacielu, krew wstrząsa mym sercem,<br>
Okropną śmiałość chwili wyrzeczenia<br>
Lata rozwagi nie są cofnąć w stanie,<br>
Przez to, i tylko przez to, trwaliśmy wśród żywych<br>
Czego nie znajdą w naszych nekrologach<br>
Ani w pamiątkach które zasnuł dobroczynny pająk<br>
Lub pod pieczęcią którą chudy rejent złamie<br>
W naszych pustych pokojach<br>
DA<br>
<i>Dajadwám:</i> klucz słyszałem<br>
Raz obrócony w drzwiach i tylko jeden raz<br>
Każdy w więzieniu swym - myśli o kluczu<br>
Myśląc o kluczu, potwierdza więzienie<br>
Tylko o zmierzchu eteryczna wieść<br>
Wskrzesza na chwilę złamanego Koriolana<br>
DA<br>
<i>Damjata:</i> Łódź odpowiadała<br>
Radośnie, dłoni nawykłej do źagla i wiosła<br>
Morze było spokojne, twoje serce by odpowiedziało<br>
Radośnie - tętnem posłusznym<br>
Wiodącej dłoni<br><br>
Siedziałem na brzegu<br>
Łowiąc ryby, wyschnięta równina poza mną,<br>
Czy w końcu na mych ziemiach zaprowadzę ład?<br>
Most Londyński wali się wali się wali się<br>
<i>Poi s'ascose nel foco che gli affina</i><br>
<i>Quando fiam uti chelidon</i> - 0 jaskółko jaskółko<br>
<i>Le Prince d'Aquitaine á la tour abolie</i><br>
Te fragmenty oparłem o moje ruiny<br>
Wtedy dogodzę tobie. Hieronimo znowu szalony.<br>
<i>Datta. Dajadwám. Damjata.
KONIEC