Tia, oby się Wam szczęściło w Cantrze i nie tylko.. *po prostu siedzi z laptokiem w ramionach bo jakże by inaczej

*
Edit: A to zdarzyło mi się dzisiaj właśnie..
Zmuszona przez śniącego jeszcze Małża ubrałam się ciepło i wyszłam na spacer z moim awanturniczym kundlem, z którym jakby policzyć nie byłam na spacerze od 1750 dnia cantryjskiego conajmniej.. Nie żeby ów kundel w ogóle na spacerach nie bywał, nic podobnego, ale jest to obowiązek Małża mojego by pies był wysikany, najedzony itp.
Ale dzisiaj wyszłam ja..
Pogoda okazała się iście wiosenna, dwa swetry + płaszcz który włożyłam zamiast chronić mnie przed nieprzyjaznym uczuciem chłodu wzbudzały we mnie nieprzyjazne uczucie gorąca.. I tak dobrze że czapki nie włożyłam, wtedy z tehanu zostałaby już pewnie tylko mokra plama po stopniałym lodowatym sercu..
No nic, wracając do tematu to ileż spacerować można..

Awanturniczy pies z uśmiechniętym pyskiem szalał polując na gołębie, a ja stałam na górce, wiaterek chłodził twarz, rozwiewał mi włosy i wtedy.. kichnęłam (!)
i ogarnęlo mnie uczucie szczęścia bezgranicznego i zadowolenia z życia..
to WŁAŚNIE mi się dzisiaj przydarzyło
a morał?
heh..
skoro jestem szczęśliwa w moim życiu to po cholerę mi tysiące noworocznych postanowień..?
przecież ja i tak NIE CHCĘ nic zmieniać, a jeśli już miałam to robić to tylko dlatego co by od społeczeństwa za bardzo nie odstawać..
więc w Nowym Roku zmieniam "tylko" bieliznę i skarpetki
wielu właśnie takich spacerów sobie i Wam życzę w 2007..