Zdaje się, że wszyscy zapominacie o relatywizmie... Nacjonalizm polega na tym, że NASZ naród jest najlepszy - inne to bydło lub co najwyżej coś gorszego. Demokracja polega (niestety) na tym, że NASZA większość dyktuje WASZEJ mniejszości co jest dobre a co złe. Dyktatura polega na tym, że NASZA silna mniejszość rządzi WASZĄ słabą lub bezwolną większością...
W każdym przypadku mamy grupę zadowoloną z układu oraz grupę niezadowoloną. Większość przemian politycznych i społecznych wynika z tego, że grupie niezadowolonej różnymi metodami udaje się przeforsować swoją opcję, stać się grupą zadowoloną - i zechpchąć dawnych zadowolonych do roli niezadowolonych
I tak w kółko.
Czasami zdarza się tak, że w grupie, która ma władzę pojawia się mniej lub bardziej bezinteresowna wola sprawienia, by niezadowoleni stali się mniej niezadowoleni - ale często jest to uszczęśliwianie na siłę...
Większość ludzi jest niestety stosunkowo bezwolną masą. Jednostki aktywne narzucają im swą wolę poprzez uczestniczenie w sprawowaniu władzy (chociażby przez wykorzystanie czynnego prawa wyborczego). Gdyby do wyborów poszło 90% uprawnionych, to wynik byłby pewnie inny. Nieuczestniczenie w wyborach w pewnym sensie jest ucieczką od odpowiedzialności i przyzwoleniem na narzucenie sobie opcji wybranej przez większość 'aktywnych'.
Tak stało się m.in. w przypadku Niemiec przed wojną. Ogromne niezadowolenie społeczne - po przegranej wojnie, reparacjach wojennych, poniżeniu narodu, kryzysie gospodarczym i tak dalej - zostało wykorzystane przez ekstermistyczną grupę, której przywódcą stał się Hitler. Początkowo wyśmiewany, później ignorowany i traktowany li-tylko jako polityczny awanturnik, umiejętnie zagrał na emocjach aktywnej części społeczeństwa... I zyskał ogromne poparcie - ale wcale nie całego narodu. Po prostu reszta nie wierzyła, że taki 'idiota' może dojść do władzy, więc nie przeciwstawiła się. Nic nie zrobiła. Efekt był taki jak u nas - do władzy doszła grupa żądna władzy, z chorymi poglądami na rzeczywistość. Za to z jasnym programem na przyszłość.
Fakt, że Hitlerowi udało się zmobilizować Niemcy do pracy - przestawiając gospodarkę na wysiłek wojenny zlikwifdował bezrobocie i biedę, dał cel ludziom, pokazał, że Niemcy sa potęgą i mogą odzyskać znaczenie w Europie. Pod koniec lat 30tych nikt się już z Hitlera nie śmiał - a on uzyskał poparcie zarówno własnego narodu, jak i bardzo wielu potężnych ludzi w Wielkiej Brytanii, Stanach, Francji i całej Europie... Prześladowania Żydów, homoseksualistów, przeciwników politycznych zaczęły się dosyć późno - a 'poważne' zbrodnie dopiero po wybuchu wojny. Co więcej - znaczna część Niemców rzeczywiście nie do końca zdawała sobie sprawę z istnienia obozów koncentracyjnych - mało kto byłby w stanie w coś takiego uwierzyć...
No i wracam do relatywizmu - dla nas terroryści to bandyci, dla części Muzułmanów bohaterowie. Dla Niemców ruch oporu czy warszawscy powstańcy byli bandytami, dla nas są bohaterami. Dla Niemców żołnierze walczący dla Tysiącletniej Rzeszy byli bohaterami - dla nas część z nich jest zbrodniarzami. Relatywizm ocen ofiary i myśliwego.
I na koniec dygresja na temat patriotyzmu. Lata temu uczyłem języka polskiego - jednym z elementów programu nauczania było pojecie patriotyzmu. Patriotyzm w polskim ujęciu szkolnym, tradycyjnym jest mocno stereotypowy i romantyczny - sprowadza się do tego, by umrzeć za Ojczyznę. O tym, że patriotyzmem może być także praca dla Ojczyzny mówili dopiero pozytywiści - ale to już nie tak łatwo zrozumieć młodym ludziom, szczególnie, że zwykle tłumaczy się to jako społeczną pracę Siłaczek czy Judymów... Patriotyzm Wokulskiego zwykle się pomija - skupiając na Rzeckim... W naszych czasach to anachronizm prowadzący do głupot a la LPR - współczesny patriotyzm polega na tym, by pracować przede wszystkim dla siebie i swoich bliskich, żyć w zgodzie z własnym sumieniem i prawem oraz w miarę aktywnie uczestniczyć w życiu społeczności. By pomnażając własny majątek i żyjąc godnie - pomnażać dobro ogólne.
Uff..