Kolejny dzień zmagań... jakich tam zmagań... kolejny dzień zapomnienia... ech... ile tak można? Ile jeszcze? Tydzień? Dwa? Miesiąc?
Ranek... pojecie względne... przecież jest już koło południa... Przeciągam się. podnosząc swoje zwłoki, tak, zwłoki, bo ciąłem tego nazwać nie można... anorektyczna budowa, słabe kości, rozczochrane włosy, twarz poniszczona od wiatru oraz zimna, ręce, które ponad miesiąc nie widziały wody... Czy to los? Przeznaczenie? Może tylko przypadek? Nie... to rzeczywistość... szara, nędzna rzeczywistość młodego alkoholika...
Kiedy już się podniosę obolałe po nocnych libacjach ciało, rozglądam się po swoim mieszkaniu... mieszkaniu... kupa śmieci, żelastwa w starym, opuszczonym, ceglanym budynku na obrzeżach miasta... nawet nie wiem jakiego miasta... Dwa, stare okna bez szyb, grzyb na ścianach, smród wydobywający się z dziury, służącej mi za wychodek, oraz drzwi... Ale to chyba jedyna rzecz, która ma jakakolwiek wartość... nawet nie wiem dlaczego ich jeszcze nie sprzedałem, przecież to kupa złomu... Co ranek spoglądam na rosnąca górkę z pustych opakowań po jakże markowym winie.
Mam chyba jedna z największych kolekcji w mieście, o ile nie największa, bo taka wielka stertę butelek, kartonów, puszek oraz innych pojemników, z których da się pić, to tylko na złomowisku widziałem... A wiem co mowie, praktycznie codziennie tam jestem, by pożyczyć sobie trochę złomu, a potem go sprzedać na sąsiednim złomowisku, by było na płyn utrzymujący mnie przy życiu... Jak co rano, a raczej południe, wychodzę przed swój dom i jak zawsze siadam w fotelu bujanym, by przemyśleć dzien poprzedni, oraz zaplanować dzisiejszy...
Siadam... myślę co się wczoraj wydarzyło... Staram się zapomnieć, ale to ciągle wraca... obraz mnie, nieprzytomnego, zarzyganego w stercie pustych kartonów, z widniejącym napisem "Wino".
Po długich rozmyślaniach, wyruszam na łowy po lupy. tak, po lupy. Wybieram się na obchód mojego terenu, by znaleźć cos do jedzenia, picia... Przeszukuje kolejno śmietniki, przecież ludzie są tacy głupi... Wyrzucają jezdnie, którego nie mogą zjeść, napoje, które im nie smakują... A przecież wszystko jest smaczne... Ale nie mam do nich żalu, przecież to dzięki nim nie umarłem jeszcze z głodu i pragnienia...
W kieszeni zostało mi siedem złotych... To dobrze, mowie sobie pod nosem, będzie na dwa winka... Wchodzę do sklepu, jak zwykle ludzie udają, ze mnie nie widza, ze nie wiedza kim jestem... A przecież niedawno im się kłaniałem, byłem miły... Teraz jestem inny, tak, inny, ponieważ nie mam prawdziwego domu ani rodziny... Sprzedawczyni widząc mnie, odruchowo sięga na pulkę z tanim winem, tylko ona mnie zna, wie czego potrzebuje, o czym marze, co jeszcze utrzymuje mnie przy życiu... Place i wychodzę, nawet się nie odzywam, bo po co? Przecież i tak nikt mi nie odpowie... Wracając ze sklepu, zadowolony, ze znów będzie impreza, wchodzę do swojego mieszkania i układam na starym, drewnianym stoliku, swoje lupy. W domu, jeszcze kilka miesięcy temu mówiłem modlitwę przed jedzeniem, teraz to dla mnie bez znaczenia... Chyba gorzej już upaść nie mogę... Bóg, o ile istnieje, chyba aż tak bardzo mnie nie skrze?
Kawałek kurczaka, a raczej jego kości, resztki kilku napojów w szklance, oraz kilka nadgryzionych ciastek - to jest mój obiad... Na deser i kolacje jak zwykle naleweczka, przecież to codzienność... Jak zwykle siadam na betonowej podłodze i z wielkim apetytem zjadam to, co ludzie uważają za odpadki, a dla mnie to najlepsze jedzenie. Jak łatwo przywyknąć do luksusu... Codziennie świeże jedzenie, czyste mieszkanie, wygoda, ciepło... Ale czy to jest potrzebne? Żeby przeżyć, wystarczy trochę jedzenia, oraz miejsce do spania... Jak określam życie? Dla mnie to tylko ból, smutek, żal, bo co tu więcej mówić? Szczęście? - cos przemijającego. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak trudno jest być wyrzutkiem, odmieńcem... Kimś, kto jest specjalnie niepostrzegalny przez społeczeństwo, które udaje, ze nic nie widzi... Przeżyć jeden dzien., tak, jak ja go przezywam, to rzecz naprawdę trudna, wiec nie życzę jej nikomu.
Zaczęło się niewinnie... Pojedyncze piwka na ogniskach w gimnazjum, podpijanie rodzica z barku, pierwsze nalewki... Nowa szkoła, nowi koledzy, chęć zaistnienia w ich świecie, popycha człowieka do naprawdę strasznych rzeczy... Miąłem szesnaście lat, a kłopoty w domu, które przeważnie ja rozpoczynałem, dobijały mnie psychicznie. Wieczne kłótnie, docinki, pierwsze noce spędzane poza domem... To wszystko składało się na całość, która nieubłaganie pogarszała mój stan. Mając lat siedemnaście, uciekłem z domu - sam nie wiem dokąd, poprostu przed siebie... Na początku pracowałem, tak, pracowałem na budowach, pracując fizyczne - byle do przodu. Po pewnym czasie, znudziła mi się praca, wiec zacząłem kraść. Wódka to był rarytas. Nalewki, tanie wina, produkty wino pochodne - to był mój jadłospis. Znalazłem opuszczony dom, w którym mieszkam do dziś..
Teraz to dla mnie bez znaczenia. Dzien. po dniu, wracam pijany po całonocnych libacjach, ale to już nie ma najmniejszego sensu. Mam swój dom, mieszkanie, o które teraz musze dbać, aby móc żyć dalej.
Ile jeszcze będę tutaj mieszkał? Sam nie wiem... Wszystko mnie dobija... Dla mnie, życie straciło sens kilka lat temu... Jak to ktoś powiedział: Pije, aby zapomnieć, ze pije...
Poprostu zycie...
Moderators: Public Relations Department, Players Department
- Loc
- Posts: 519
- Joined: Tue Jul 11, 2006 5:10 pm
- Location: Polonia
Poprostu zycie...
raist wrote: Jesli nie mowisz po chinsku to nie wypowiadaj sie u nich na forum. Chyba, ze chcesz podzielic los Saszy.
Pozdrawiam,
GyGy 6471298
- Elm0
- Posts: 1325
- Joined: Tue Jan 31, 2006 12:17 pm
- Loc
- Posts: 519
- Joined: Tue Jul 11, 2006 5:10 pm
- Location: Polonia
- Rusalka
- Posts: 1509
- Joined: Sun Mar 05, 2006 6:12 pm
- Location: Gdansk, Poland
- Contact:
Return to “Dyskusje niezwiązane z Cantr”
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 1 guest