Postby Bazia » Tue Jan 22, 2013 10:25 pm
Poopisuję po trochu bo nie mam siły na wszystko na raz. Tak czy inaczej - dziękuję wszystkim za grę.
Bazinga z Edenu Majklimburskiego
Od początku odbiegała od normy. Żywa, dzika, nie przebierająca w słowach, bezczelna nerwuska, która pyskowała na całego nawet jak nie miała racji, jednak całe to jej stroszenie się było bardziej zabawne niż groźne. (no chyba, że przylała łopatą - wtedy przestawało być śmiesznie) Była również straszną panikarą i mimo, że gołym okiem było widać, iż "sika po gaciach" ze strachu za cholerę sie do tego nie przyznawała. Miała obsesję na punkcie swojego starzenia się. Chorobliwą. Spała, jadła, siedziała i jeździła w taczce. Czasem woziła w niej jajka, które rozdawała różnym przypadkowym i mniej przypadkowym ludziom jak talizmany szczęścia. Zawzięcie szukała męża, pisząc różne głupawe ogłoszenia. (chciała nawet złapać jednego na dół wykopany w ziemi) Mimo całego tego szaleństwa, w środku była miękka jak rozgotowany klusek i niezwykle łatwo można było ją urazić.
Niedługo po przebudzeniu dołączyła do ekipy drogowej bo sam Eden wydawał się jej zbyt drętwy. Lata spędzone przy budowie dróg były dla niej magiczne. Setki głupich rozmów, wzruszeń, dziwnych sytuacji i grono ludzi, których traktowała jak rodzinę, sprawiły, że nie wybrażała sobie innego życia. No i on. Jej pierwsza i zarazem ostatnia miłość, która zakwitła dopiero po 5 latach bo zbyt dumna i spanikowana zarazem, nie potrafiła przyznać się Kleofasowi co do niego czuje. Dopiero kiedy widmo śmierci zajrzało jej w piwne ślepia, kiedy było jej już zupełnie wszystko jedno - pokazała mu swój pamiętnik, pisany skrupulatnie od początku swojej przygody z "Płonącymi Szpadlami".
I zaczęło się dla niej nowe życie.
Nie jestem w stanie dokładnie opisać jej dziejów, bo praktycznie każdy dzień przynosił coś godnego uwagi, coś ważnego...Wyprawy po Fu, siusiacze do gazu, klątwy Gosery, Niemotka, którą zjadły nieźdzwiedzie i którą ktoś wziął sobie za żonę, pirat w środku lasu, trójmleczni bogowie, masakra w El Dorado i straty przyjaciół, podłe (z)Gryzeldy, wróżenie z topora i wysiadywanie jajek...Każdy kto był w tej ekipie, wie doskonale o co chodzi i wszystkim Wam serdecznie dziękuję za całą tą wspaniałą atmosferę, którą zawsze będę miała w pamięci.
Pod koniec swojego życia, Bazinga dotarła do Edenu Majklimburskiego, czekając na handlarzy i podróżników, którzy mogliby zabrać ją w końcu z tej cholernej wyspy widmo której nienawidziła. Jednak obudzenie się pewnego młodzieńca, gwałtownie zmieniło jej plany. Pomogła chłopakowi, który ledwo uszedł z życiem, skatowany przez zarządczynie miasta i zajęła się nim od początku do końca. Odeszli razem i założyli własną osadę. Tęskniąc ciągle za Kleofasem, ktoremu nie umiała wybaczyć emocjonalnej zdrady i "zrobocenia", straciła dużo ze swojego dawnego zapału i energii. Przynajmniej poniekąd została królową o czym zawsze marzyła. (to nic że zamiast zamku miała szałas, to nic)
Mam nadzieję, że jej pamiętnik trafi kiedyś do szerszego grona czytelników - on najbardziej oddawał to kim była.
Dziekuję kochani.
To była wspaniała gra.
---
Varekaii z Cechowic
Dobra dusza, kochająca wszystko co żywe i szukająca w każdym człowieku czegoś dobrego. Łagodna, cierpliwa, wrażliwa. Wierna od początku swojemu uczuciu i gotowa na każde poświęcenie by tylko jej ukochany był szczęśliwy - nie ważne czy z nią czy bez niej.
A kochała całą sobą. W imię tej miłości mogła cierpieć, umierać i działać wberew sobie i swoim zasadaom.
Nie nosiła broni, nie umiała się kłócić. Była zwyczajnie dobra. Nie na pokaz, nie sporadycznie. Nie jadła mięsa, nie nosiła i nie posiadała niczego co było zrobione z kości, futer czy skóry. Czuła się skrępowana kiedy dostawała prezent (lub masę prezentów od swojego cudownego Rhootra)
Cechowice traktowała jak osobisty raj na ziemi. Cechowiczan jak rodzinę. Uwielbiała muzykę, śpiew, grała perfekcyjnie na kilku instrumentach...Najwygodniej spało się jej w trawie. Uwielbiała patrzeć w niebo i rozmyślac o tym, czy gdzieś dalej sa inne światy, inni ludzie. Każdego człowieka traktowała indywidualnie i każdego usiłowała w myślach wytłumaczyć (jak choćby Rabusia, którego chyba jako jedyna z nieśpiących nie atakowała)
Dwie z jej międzyludzkich więzi, najbardziej zapadną mi w pamięć. Miłość do Rhootra i przyjaźń z Dekką.
Oni już wiedzą dlaczego.
Dziękuję Wam serdecznie za grę.
Już tęsknię.
---
Hoopsa z Vlotryan.
Wiecznie roztrzepana, wiecznie nieprzytomna i siejąca panikę objawiającą się nerwowym targaniem włosów. Cisza działała na nią jak trucizna w związku z czym zwiała z "Fica" przy pierwszej lepszej okazji. Z dziczy trafiła prosto do Vlotryan. I to było spełnienie jej marzeń. Tłumy, gwar, wieczne zamieszanie.
Zakochała się w pewnym oficerze z którym miała po drodze różnego rodzaje przeboje (dziękuję graczowi Movino za genialne akcje. Bawiłam się świetnie a i cała ta otoczka była wprost niesamowita:)
Zaliczyła masę wpadek, masę potknięć (głownie o progi) zjadła całą górę ryżowych ciastek a mimo to i tak była nienaturalnie chuda (moze przez te wylewające się z niej masy energii)
Zajmowała się biblioteką starając się ogarnąc panujący tam chaos co generalnie nie było łatwe przez chaos panujący w jej głowie.(chaos pieszczotliwie zwany chomikiem) Największym jednak wyzwaniem okazało się dla niej ogarnięcie Królewskiej Kompanii Przemysłowej (na samą tą wieść prawie zemdlała i chodziła cichaczem uczyć się od Mova wyliczania dniówek itp bo bała się Bianki a jeszcze bardziej tego, że to właśnie Szefowa-Królowa zacznie ją wszystkiego uczyć) W duchu nie zgadzała się z mentalnością swojej królwej i uważała że podchodzi do mieszkańców jak do idiotów, których trzeba tresować i wyciskać z nich ile sie da. (kto nie myśli jak królowa ten nie myśli wcale) Mimo tego miała do niej jakąś wewnętrzną sympatię zachowaną na chwile, kiedy królowa była najmniej królewska i przykładowo szła pić do gospody razem z resztą vlotryańskich alkoholików.
Na jej iście kobiecy strój składały się: ogrodniczki wywiniete nad kolana, trampki i zwykła koszulka z krótkimi rękawkami.
Była mieszaniną przeróżnych zmienności i emocji.
Wulkan, którego będzie mi bardzo brakować.
Dziekuję tym wszystkim którzy zatrzymali się w jej życiu na dłużej.
---
Fiśka ze Złotego Szczytu.
Wyluzowana Pani grabarz, której generalnie większość zwisało. Gadała z trupami "odprowadzając" dusze zmarłych do następnego świata. Właściwie nie musiała tego robić, ale lubiła patrzeć na głupawe miny ludzi, którzy obserwowali to dziwaczne zjawisko. Nie czuła się skrępowana ani sobą ani innymi. Totalna olewka. Chyba właśnie przez to los jej sprzyjał bo w bardzo młodym wieku z dnia na dzień stała się obrzydliwie bogata. (co najlepsze nie chciało jej się nic z tym robić przez dłuższy czas) I pewnie siedziałaby w Złotym Szczycie do usranej śmierci, tylko i wyłącznie z lenistwa, bo tamtejszy system strasznie był dla niej "upierdliwy", jednak stało się coś czego nie planowała. Zadurzyła się patologicznie w swoim kochanku, wiedząc, że to zupełnie pozbawione sensu i logiki. No, ale cóż. Początkowo znosiła to nieźle z czasem jednak musiała wyjechać. Kupiła statek, kupiła cały osprzęt i mase kości słoniowej nie bardzo wiedząc po co bo noszenie tego badziestwa jest irytujące. Poznała fajnego faceta, zaczęła się ustatkowywać (chociaż w dalszym ciągu była okropnie leniwa i powolna) Myslę, że gdyby nie moje rozstanie z cantrem, Rodos mógłby wiele pozmieniać w jej życiu.
Fajna była. Lubiłam to jak luźno się nią grało mimo, że wbrew pozorom jej psychika była strasznie skomplikowana.
Dzięki serdeczne za wspólną grę.
Nie zapomnę.
C.D.N
ல I sit beside the fire and think of how the world will be when winter comes without a spring... ல