Dobra ZŁA strona Cantra
Posted: Sat Jun 06, 2015 4:30 pm
Mam pewne cantryjskie marzenia. Dotyczą przede wszystkim systemu kar i traktowania przestępców, ale też przestępców jako takich i stosunku graczy do nich, nie konkretnej sytuacji, osób i miejsc.
Postuluję o to, żeby graczom zależało na budowaniu emocji, akcji, różnorodności. Żeby wspierali nietypowe pomysły, niezwykłe rozwiązania i przede wszystkim ciekawe postaci. Wielokrotnie słyszy się, że gracze narzekają na nudę, duchotę, zastój. Tworzy się zielona, głupawa mgła, którą coraz ciężej rozwiać... Ale nikt nie robi nic, żeby temu zapobiec. Słyszałam nie raz od wielu graczy, że brakuje postaci ciekawych i... Złych. Tych, które wzbudzają w nas dreszczyk emocji, adrenalinę. Nie, nie tych, które łupią jak leci dla pełnych ładowni, ale tych, które tworzą w swoim życiu niebanalne interakcje i coraz rzadziej spotykane emocje. Po to, żeby się działo. Żeby nie było nudy zapijanej kolejną porcją zielonej wódki i kaca następnego dnia, ale twórcze sytuacje, które rozwijają wszystkie postacie biorące w nich udział. Chciałabym, żeby gracz cantra nie myślał sobie "Muszę za wszelką cenę złapać niedobrych ludzi, bo to zło, a ja chcę wygrać. Wyssanym z palca dowody, żeby tylko udowodnić swoją rację." O ile bardziej twórcze byłoby myślenie "Niedobry człowiek, TAK głęboko zły! Wyrządził całą masę krzywd, a jednak... Przecież nie krzywdzi świata! Nie ogranicza, a wzbogaca, urozmaica. Zafundował całemu miastu rozrywkę, akcję i niecodzienne emocje w Pcimiu Dolnym, zafundował w Koziej Wólce, po drodze zafundował każdemu, z kim miał kontakt i może fundować je nadal. Przecież może mógł załatwić to inaczej, poddać się, czy uciec bez echa i możliwości porażki, a jednak wybrał adrenalinę dla siebie i innych, choćby najprawdopodobniejszym, albo jedynym zakończeniem tej drogi była śmierć"*. Chciałabym, żeby każdy gracz cantra zastanowił się chwilę, w dosłownie każdej sytuacji w grze: Co chcę osiągnąć? Wygrać za wszelką cenę i udowodnić swoją rację, czy może raczej wzbogacić świat cantra? Odgrywajmy postaci z wadami i zaletami, przede wszystkim wadami i niedoskonałościami, bo to przecież one dodają naszym postaci głębi. Zastanówmy się, ważniejsze postaci, czy moje - gracza - ego?
Przykre są sytuacje, w których wartościowym postaciom obcina się skrzydła. Na przykład kiedy dobre, cenne, przede wszystkim głębokie i ciekawe postaci gniją w więzieniu. Dlaczego nie zamknąć ich w budynku, czy klatce na placu, nago, albo półnago do zajmowania się najpaskudniejszymi zajęciami? Dlaczego bawi nas udupianie graczy, a nie postaci? Przecież można jednocześnie zmieszać postać z błotem, a jednak dać graczowi czas i miejsce do świetnego RP. Zabijać tak, żeby postać mogła odegrać śmierć. Działać tak, żeby jak najwięcej postaci i graczy mogło być w to zaangażowanych. Żeby dostarczyć jak największej rozrywki jak największej ilości osób. Na przykładzie świętej pamięci Dekki Niedoszłej znanej z Vlotryańskiego Frescantorium: X lat więzienia? Owszem, na placu.
Działajmy w grze, w interakcjach między postaciami, a nie poprzez OOC i dumę. Doceniajmy to, co mamy. Wykorzystujmy na korzyść jak największej grupy postaci, ujawniając co się da na głos.
*Tu chciałabym przytoczyć historię sprzed kilku lat, przypominając o nim tym, którzy zdarzenie widzieli i opowiedzieć tym, którzy mimo wszelkich moich starań nie mieli okazji.
Do Vlotryan przypłynął pewnego razu mężczyzna imieniem Oscar. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, tak jak i wcześniej nigdzie gdzie był nie wyróżnił się niczym. Ale we Vlotryan zdarzyło się Oscarowi coś nietypowego - ktoś go dostrzegł. Młoda strażniczka imieniem Ri zakochała się w Oscarze, a i on pierwszy raz w życiu poczuł się zauważony. Romans był bardzo krótki i właściwie mało intensywny, za to zakończony z tragicznym rozmachem. Dlaczego? Bo Oscar nie był człowiekiem zdrowym na umyśle, a Ri nie grzeszyła inteligencją. Kiedy Ri wprosiła się do niego na statek, a potem jakże chętnie wskoczyła do kajuty, zostawiając wcześniej na pokładzie wszystkie leki i broń, żeby się w niej zmieścić(niestety dla niej, to była maleńka kajuta, a Oscar nosił dużo rzeczy), Oscar nie umiał sobie wyobrazić życia bez niej. Stracił rozum i chciał mieć dziewczynę dla siebie. Tylko dla siebie, na zawsze. Ciepłą? Zimną? Bez różnicy. Nie chciał jej nikomu oddać, nikomu pokazywać, miała być jego żoną i koniec, przecież tak się kochali. Ri jednak, jak nie trudno się domyślić była innego zdania na temat ich przyszłości. Kiedy Ri zaczęła stawiać opór, prosić o kontakt z innymi ludźmi, powrót do miasta... Oscar wściekł się, nie mógł znieść myśli, że ona może chcieć się wydostać. Uszył jej sukienkę ślubną, wygrawerował dla nich obrączki. Ubrał ją w suknię ślubną, zakrwawioną i podartą, postanowił pobrać się z nią tak, żeby nie mogła odmówić. Żeby nie mogła powiedzieć "Nie, nie kocham Cię".
Co robiło w tym czasie Vlotryan? Vlotryan nie zauważyło porwania. Ri w swoim głupim, naiwnym nieszczęściu zapewniła sobie alibi, weszła na jego statek sama. Szukać dziewczyny zaczęli dopiero po trzech dniach, przecież... Sic! Miała spać i pracować u siebie w mieszkaniu! Sama weszła! (wielki, niebotyczny wręcz szacunek dla gracza za to, że nie powiedział nikomu o porwaniu. Że nie zagrał ooc dając sobie szanse na przeżycie, choćby te najmniejsze)
Kiedy w mieście zorientowali się, że Ri odpłynęła z nieznajomym było już za późno. Dziewczyna z psychopatą siedzieli już dawno poza zasięgiem radia, przemknęli się niezauważeni przez nikogo na zachód od Siedmiu Wysp.
To, co stało się potem było chyba najbardziej nieoczekiwane, przez każdego. Kiedy ukochana Oscara ucichła na zawsze, ten postanowił spełnić jej ostatnią, najważniejszą prośbę. Wziąć ślub w centrum życia wysp, w Pępku Świata. We Vlotryan, wśród przyjaciół i bliskich najdroższej. Wrócił tam, skazując się, nie do końca świadomie z resztą na pewną śmierć. Zginął w dniu, w którym dopłynął w okolice miasta.
Widownia? Koło 10 osób. Sporo, choć żałuję, że nie mogło dojść do spotkania na placu.
Co powstrzymało mnie przed pewną ucieczką i spokojnym życiem Oscara z ukochaną do końca jego dni? Nie wiem, czy mogłabym odetchnąć spokojnie i czuć się dobrze, gdybym ograniczyła ten "związek" do dwóch osób. Gdyby za śmiercią Ri nic nie stało. Gdyby jedynymi wywołanymi przeze mnie emocjami był smutek i żal gracza, który tą postać prowadził. Owszem, zabiłam Ri rękami postaci, ale wykorzystałam to tak, żeby oddać grze jak najwięcej tego, co jej. Żeby jak najwięcej osób mogło... Coś poczuć. Bo przecież właśnie po to gramy, czyż nie? Choćby był to potworny niesmak i głęboka odraza do mojej postaci, mam nadzieję, że komukolwiek(komu dane było zapoznać się z pełną sytuacją) udało się jednak unieść ponad to, spojrzeć oczami gracza i pomyśleć "WOW! Ktoś wymyślił coś obrzydliwie nietypowego dla świata cantra, a przecież tak prawdziwego w naszym świecie. Mimo całego paskudztwa tej akcji, potrzebne są takie postacie."
Bardzo, bardzo, ale to bardzo żałuję, że w gazecie, ale też do publicznej informacji podano jedynie coś w stylu: "Ri została zamordowana przez psychopatę. Takie nieszczęście." To, ku mojej rozpaczy sprawia, że śmierć Ri staje się bezwartościową, pustą ofiarą. Śmiercią na nic, mimo wszelkich moich starań.
Postuluję o to, żeby graczom zależało na budowaniu emocji, akcji, różnorodności. Żeby wspierali nietypowe pomysły, niezwykłe rozwiązania i przede wszystkim ciekawe postaci. Wielokrotnie słyszy się, że gracze narzekają na nudę, duchotę, zastój. Tworzy się zielona, głupawa mgła, którą coraz ciężej rozwiać... Ale nikt nie robi nic, żeby temu zapobiec. Słyszałam nie raz od wielu graczy, że brakuje postaci ciekawych i... Złych. Tych, które wzbudzają w nas dreszczyk emocji, adrenalinę. Nie, nie tych, które łupią jak leci dla pełnych ładowni, ale tych, które tworzą w swoim życiu niebanalne interakcje i coraz rzadziej spotykane emocje. Po to, żeby się działo. Żeby nie było nudy zapijanej kolejną porcją zielonej wódki i kaca następnego dnia, ale twórcze sytuacje, które rozwijają wszystkie postacie biorące w nich udział. Chciałabym, żeby gracz cantra nie myślał sobie "Muszę za wszelką cenę złapać niedobrych ludzi, bo to zło, a ja chcę wygrać. Wyssanym z palca dowody, żeby tylko udowodnić swoją rację." O ile bardziej twórcze byłoby myślenie "Niedobry człowiek, TAK głęboko zły! Wyrządził całą masę krzywd, a jednak... Przecież nie krzywdzi świata! Nie ogranicza, a wzbogaca, urozmaica. Zafundował całemu miastu rozrywkę, akcję i niecodzienne emocje w Pcimiu Dolnym, zafundował w Koziej Wólce, po drodze zafundował każdemu, z kim miał kontakt i może fundować je nadal. Przecież może mógł załatwić to inaczej, poddać się, czy uciec bez echa i możliwości porażki, a jednak wybrał adrenalinę dla siebie i innych, choćby najprawdopodobniejszym, albo jedynym zakończeniem tej drogi była śmierć"*. Chciałabym, żeby każdy gracz cantra zastanowił się chwilę, w dosłownie każdej sytuacji w grze: Co chcę osiągnąć? Wygrać za wszelką cenę i udowodnić swoją rację, czy może raczej wzbogacić świat cantra? Odgrywajmy postaci z wadami i zaletami, przede wszystkim wadami i niedoskonałościami, bo to przecież one dodają naszym postaci głębi. Zastanówmy się, ważniejsze postaci, czy moje - gracza - ego?
Przykre są sytuacje, w których wartościowym postaciom obcina się skrzydła. Na przykład kiedy dobre, cenne, przede wszystkim głębokie i ciekawe postaci gniją w więzieniu. Dlaczego nie zamknąć ich w budynku, czy klatce na placu, nago, albo półnago do zajmowania się najpaskudniejszymi zajęciami? Dlaczego bawi nas udupianie graczy, a nie postaci? Przecież można jednocześnie zmieszać postać z błotem, a jednak dać graczowi czas i miejsce do świetnego RP. Zabijać tak, żeby postać mogła odegrać śmierć. Działać tak, żeby jak najwięcej postaci i graczy mogło być w to zaangażowanych. Żeby dostarczyć jak największej rozrywki jak największej ilości osób. Na przykładzie świętej pamięci Dekki Niedoszłej znanej z Vlotryańskiego Frescantorium: X lat więzienia? Owszem, na placu.
Działajmy w grze, w interakcjach między postaciami, a nie poprzez OOC i dumę. Doceniajmy to, co mamy. Wykorzystujmy na korzyść jak największej grupy postaci, ujawniając co się da na głos.
*Tu chciałabym przytoczyć historię sprzed kilku lat, przypominając o nim tym, którzy zdarzenie widzieli i opowiedzieć tym, którzy mimo wszelkich moich starań nie mieli okazji.
Do Vlotryan przypłynął pewnego razu mężczyzna imieniem Oscar. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, tak jak i wcześniej nigdzie gdzie był nie wyróżnił się niczym. Ale we Vlotryan zdarzyło się Oscarowi coś nietypowego - ktoś go dostrzegł. Młoda strażniczka imieniem Ri zakochała się w Oscarze, a i on pierwszy raz w życiu poczuł się zauważony. Romans był bardzo krótki i właściwie mało intensywny, za to zakończony z tragicznym rozmachem. Dlaczego? Bo Oscar nie był człowiekiem zdrowym na umyśle, a Ri nie grzeszyła inteligencją. Kiedy Ri wprosiła się do niego na statek, a potem jakże chętnie wskoczyła do kajuty, zostawiając wcześniej na pokładzie wszystkie leki i broń, żeby się w niej zmieścić(niestety dla niej, to była maleńka kajuta, a Oscar nosił dużo rzeczy), Oscar nie umiał sobie wyobrazić życia bez niej. Stracił rozum i chciał mieć dziewczynę dla siebie. Tylko dla siebie, na zawsze. Ciepłą? Zimną? Bez różnicy. Nie chciał jej nikomu oddać, nikomu pokazywać, miała być jego żoną i koniec, przecież tak się kochali. Ri jednak, jak nie trudno się domyślić była innego zdania na temat ich przyszłości. Kiedy Ri zaczęła stawiać opór, prosić o kontakt z innymi ludźmi, powrót do miasta... Oscar wściekł się, nie mógł znieść myśli, że ona może chcieć się wydostać. Uszył jej sukienkę ślubną, wygrawerował dla nich obrączki. Ubrał ją w suknię ślubną, zakrwawioną i podartą, postanowił pobrać się z nią tak, żeby nie mogła odmówić. Żeby nie mogła powiedzieć "Nie, nie kocham Cię".
Co robiło w tym czasie Vlotryan? Vlotryan nie zauważyło porwania. Ri w swoim głupim, naiwnym nieszczęściu zapewniła sobie alibi, weszła na jego statek sama. Szukać dziewczyny zaczęli dopiero po trzech dniach, przecież... Sic! Miała spać i pracować u siebie w mieszkaniu! Sama weszła! (wielki, niebotyczny wręcz szacunek dla gracza za to, że nie powiedział nikomu o porwaniu. Że nie zagrał ooc dając sobie szanse na przeżycie, choćby te najmniejsze)
Kiedy w mieście zorientowali się, że Ri odpłynęła z nieznajomym było już za późno. Dziewczyna z psychopatą siedzieli już dawno poza zasięgiem radia, przemknęli się niezauważeni przez nikogo na zachód od Siedmiu Wysp.
To, co stało się potem było chyba najbardziej nieoczekiwane, przez każdego. Kiedy ukochana Oscara ucichła na zawsze, ten postanowił spełnić jej ostatnią, najważniejszą prośbę. Wziąć ślub w centrum życia wysp, w Pępku Świata. We Vlotryan, wśród przyjaciół i bliskich najdroższej. Wrócił tam, skazując się, nie do końca świadomie z resztą na pewną śmierć. Zginął w dniu, w którym dopłynął w okolice miasta.
Widownia? Koło 10 osób. Sporo, choć żałuję, że nie mogło dojść do spotkania na placu.
Co powstrzymało mnie przed pewną ucieczką i spokojnym życiem Oscara z ukochaną do końca jego dni? Nie wiem, czy mogłabym odetchnąć spokojnie i czuć się dobrze, gdybym ograniczyła ten "związek" do dwóch osób. Gdyby za śmiercią Ri nic nie stało. Gdyby jedynymi wywołanymi przeze mnie emocjami był smutek i żal gracza, który tą postać prowadził. Owszem, zabiłam Ri rękami postaci, ale wykorzystałam to tak, żeby oddać grze jak najwięcej tego, co jej. Żeby jak najwięcej osób mogło... Coś poczuć. Bo przecież właśnie po to gramy, czyż nie? Choćby był to potworny niesmak i głęboka odraza do mojej postaci, mam nadzieję, że komukolwiek(komu dane było zapoznać się z pełną sytuacją) udało się jednak unieść ponad to, spojrzeć oczami gracza i pomyśleć "WOW! Ktoś wymyślił coś obrzydliwie nietypowego dla świata cantra, a przecież tak prawdziwego w naszym świecie. Mimo całego paskudztwa tej akcji, potrzebne są takie postacie."
Bardzo, bardzo, ale to bardzo żałuję, że w gazecie, ale też do publicznej informacji podano jedynie coś w stylu: "Ri została zamordowana przez psychopatę. Takie nieszczęście." To, ku mojej rozpaczy sprawia, że śmierć Ri staje się bezwartościową, pustą ofiarą. Śmiercią na nic, mimo wszelkich moich starań.