Witam po dłuuuugiej przerwie (nie, nie wróciłem do gry, ot, zajrzałem na forum) i serce mi rośnie widząc nowe/stare pokolenie graczy dyskutujące (w końcu! ponownie!) na jakiś ciekawy, typowo cantryjski temat.
Aimili popełniła bardzo słusznego posta. I niestety o jakże naiwnego. Na forum zaglądają Ci, co albo odgrywają dobrze (lub się starają), albo są niereformowalni, bo czego innego w cantrze szukają. Przynajmniej za moich czasów tak bywało.
Co do cukierkowatości... Nie jestem na bieżąco z tzw. najnowszymi trendami, ale pamiętam jak to było za moich czasów pierwszych, prawie, że prehistorycznych i drugich - można powiedzieć czasów prawie, że nowoczesnych. Z początku mojej gry mało pamiętam takich cukierkowatych miejsc. Postaci były zajęte walką o przetrwanie, o postawienie tego pierwszego budynku, który pozwoli schronić się przed dzikimi zwięrzętami, o zbudowanie pierwszego statku (dla całej wioski, nie prywatnego!), czy też skonstruowaniu byle młotka. Dziś w erze kombajnów i kopalni ciężko pewnie sobie wyobrazić te początkujące osady, gdzie osoba z kamiennym młotkiem miała realną władzę.
Odpłynąłem troszkę od tematu... Mnóstwo było wtedy wojowniczych miast, plemion, których celem było zdobycie bogactw i surowców, bowiem wtedy ich powszechnie nie posiadano, skarbców miast nie zalegało złoto i srebro, itd. A co dopiero żelazo! To był prawdziwy skarb wart wojny (na kościane dzidy i noże). Można nadal znaleźć ślady co większych konfliktów, w które zaangażowanych było całe mnóstwo postaci (żeby wymienić te wydarzenia, które od ręki pamiętam: Diara, Robin Hood, Wardzingowie). Z biegiem czasu o przeżycie było coraz łatwiej, rozrośnięte miasta potrafiły zapewnić od ręki podstawowe wyposażenie, a napraw tego, które po magazynach zalegało nie miał kto przeprowadzać. Zaczęło brakować wyzwań, a nie można ich tworzyć w nieskończoność. Polityka miast uregulowała się, co większe zajęły się po prostu przetrwaniem i utrzymaniem nowych graczy do tych miast napływających. Co zaowocowało wydawaniem tym bardziej obiecującym, lub po prostu milszym sprzętu do pracy, nadawaniem obywatelstwa i przywilejów. To wszystko sprawiło, że miasta stały się cukierkowate i milusińskie, wszyscy chcą w nich żyć długo i szczęśliwie, a jakikolwiek akt wrogi wobec kogokolwiek i gdziekolwiek był postrzegany wszędzie (to ważne) jako zbrodnia. Były wyjątki (konflikt BOJ-VLO, BOJ-ŁOW), ale potwierdzały regułę. Do tego doszedł punkt drugi: postacie nabierały lat, majątku, doświadczenia, itd, gracze zaczęli obawiać się ich utraty i zmarnowania tych (czasem kilku) lat, które im poświęcili. No i jeszcze jest punkt trzeci - miastami zarządzają głównie starsze postacie. Część z tych graczy po tym jak dorobiła się takich pozycji znudziła się grą, a postać miłą i cukierkowatą jest znacznie łatwiej odgrywać. Nie trzeba się zastanawiać. Tak jest dobrze, a tak jest źle, wszystko z góry wiadomo. Młody się nie uśmiecha, to nie dostanie młotka. Do takiego odgrywania nie trzeba brać aktywnego udziału w tym, co się dzieje. Niezależnie od dnia można się pocmokać, pouśmiechać szeroko, itp. Zawsze tak samo, bez żadnego polotu.
Co do pomysłu na postać: z mojego doświadczenia wiem, że się to nie sprawdza. Może nie byłem po prostu dość dobrym graczem, by się konsekwentnie trzymać tych pierwszych założeń. Za każdym razem od nich odchodziłem. Postać wpadała w dane miejsce, a ja zazwyczaj po kilku dniach od jej pojawienia się podejmowałem decyzję co chcę nią osiągnąć. Miał być pirat, wyszedł strażnik (bo mi się w danym miejscu spodobało), miał być wojownik, wyszedł mag (bo akurat tego mi tam brakowało).
Zgadzam się, że odgrywamy postać nie tylko dla siebie. Uważam, że to jest właśnie w cantrze najlepsze. Interakcje z innymi postaciami, rozmowy, odgrywanie, ogólnie pojęte rp. Staramy się dobrze odgrywać postać, żeby otrzymać to samo od innych, żeby ich postaci też były żywe, barwne. Jest to wspólny wysiłek, samemu się nie da. Nawet najlepiej odgrywana postać w miejscu, gdzie wszyscy są nudni i tacy sami; cukierkowi, czy spiący, nie będzie w stanie się dobrze bawić bez wsparcia. Taka postać nie będzie nam przynosić tego co najważniejsze: radości z gry. Nikomu też nie pomoże tej radości osiągnąć, bowiem tych "innych" wspólne odgrywanie nie interesuje. Zawsze były w cantrze mniej i bardziej klimatyczne miejsca, rozkład tych "interesujących postaci" nie był nigdy równomierny. Uważam, że jakoś tak postaci graczy same się grupowały. Tu zostają cukierkowe, tam gospodarcze a tam zmierzają te inne, które interesuje rp. Wyrwę trochę z kontekstu:
Poza tym... nawet w zielonym wszyscy są zapatrzeni w koniec własnego nosa, żeby grać tylko i wyłącznie dla swojej przyjemności?
Odpowiedź brzmi: tak - tyle, że różnych ludzi różne rzeczy bawią. Inaczej nie gralibyśmy. Tyle, że przy okazji niejako dbamy o to, by inni chcieli z nami grać i się z nami dobrze bawili. Dobrze powiedziane, że to transakcja wiązana. Dlatego też nasze postaci automatycznie szukają innych, z którymi się dobrze czują. Dlatego cukierkowe staje się bardziej cukierkowe (aż do poziomu: miód z oczu), a klimatyczne się rozwija fabularnie.
Cantr jest z tego powodu ciekawszy niż książka, że gramy tu z prawdziwymi ludźmi. Dobry opis daje nam lepszy wgląd w psychikę tworzonych przez współgracza postaci, dobry opis zwiększa odczuwaną przyjemność z interakcji.
Rozpisałem się, ale jak pisze się posta dwa razy w roku to można. Więc jeszcze nie na temat:
Już ktoś Ci Ula powłaził w tyłek, ale ja też chcę. Takiego gracza jak Ula to ze świecą w stogu siana szukać!! Nie ma takiego drugiego. Ba, nigdy się już takiego drugiego nie znajdzie!